środa, 27 sierpnia 2014

Dokąd lecą bociany...

Lato mija spłukiwane powoli strugami deszczu. Dnia ubywa i chłód bardziej skłania ku jesieni. Stada bocianów już dawno zniknęły z okolicznych pól. Zostało kilka, które dojadają przed wyruszeniem w daleką drogę. Niestety nie wszystkim będzie dane odlecieć na wakacje do Afryki...

Dwa tygodnie temu pod bramą wjazdową kręcił się bociek. Robił to w taki sposób, jakby chciał dostać się na podwórze. Żona chcąc zrobić mu z bliska kilka fotek podeszła do płotu, za nią podbiegły psy. Bociek widząc je wziął nogi za pas i zaczął uciekać na pole, jednak nie udało mu się odbiec  dalej niż kilka kroków. Potknął się i przewrócił na grzbiet. Biedaczysko nie miał siły wstać, więc tylko machał długimi łapkami w powietrzu usiłując obrócić się na brzuch. Widać było, że jest bardzo osłabiony. Podszedłem do niego od tyłu i zarzuciłem mu na głowę koszulkę. Z zasłoniętą głową zrobił się spokojniejszy. Złożyłem mu skrzydła wziąłem pod pachę i zaniosłem do garażu. Przez godzinę siedziałem z boćkiem na kolanach, w tym czasie żona starała się znaleźć jakąś pomoc przy użyciu telefonu i komputera...

Jak to bywa w naszym pięknym kraju, dość szybko ustaliła, że nikt nie jest zainteresowany losem boćka. Zoo w Zamościu mimo obowiązku przyjęcia każdego dzikiego zwierzaka w potrzebie, wypięło się na nas pierwsze. Po nim jeszcze kilku weterynarzy, "to nie ich teren, mają umowę podpisaną tylko z sąsiednią gminą, nasza gmina w ogóle nie interesuje się takimi sprawami"...

Zaczęło się już ściemniać, a bociek ubrany w moją koszulkę czekał na jakiś ratunek. Dopiero rozmowa z panem z ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt pozwoliła na podjęcie działań. Bociek został zamknięty w garażu. Odpoczął na moich kolanach i już samodzielnie kroczył pomiędzy kosiarką i skuterem wszystkiemu przyglądając się ciekawie. W tym czasie pognaliśmy osiołkiem do miasta po jedzenie dla boćka. Pan z ośrodka od razu uprzedził, że polowanie na żaby, to kiepski pomysł. Stereotyp jak w przypadku jeża, który w malowankach dla dzieci występuje z jabłkiem wbitym w kolce, które niby to idzie konsumować. Nic z tych rzeczy. Jeża z boćkiem łączy wspólna pasja do dżdżownic, ślimaczków, świerszczy i myszy...

Kajtek, bo tak go nazwaliśmy, nie chciał jeść sam. Drobiowe podroby lądowały wszędzie, tylko nie w jego żołądku. Raczej przypadkiem połknął kilka kawałków i został na noc w garażu. Rankiem został do karmienia złapany. W otwartym delikatnie dziobie lądowały drobne kawałki surowego mięsa, a bociek do przełknięcia był zmuszany masowaniem podgardla. Woda z glukozą wstrzykiwana przy pomocy strzykawki dość szybko postawiła go na nogi. Po trzech noclegach w garażu, czwartego wieczora Kajtek głośnym pukaniem dzioba w bramę oznajmił, że chce spać na zewnątrz.

Stosunki z naszymi zwierzakami poukładał sobie dość szybko. Happy przyzwyczaiła się już do różnych stworzeń bywających na odludziu, więc bocian jej nie zdziwił. Frędzel próbował go sobie ustawić, ale dostał łupnia. Kajtek rozpostarł szeroko skrzydła, przez co zwiększył swoje rozmiary w dość prosty sposób, kłapanie długim dziobem wystarczyło, Frędzel szybko zrezygnował z wojennych zapędów. Koty na wszelki wypadek trzymają się od Kajtka z daleka. Nie interesuje ich to skrzydlate stworzenie, coś wielkości wróbla ma optymalną wielkość, a ten przerośnięty na czerwonych łapach, zasłania tylko kawałek nieba...

Przez tydzień karmienie Kajtka dwa razy dziennie wyglądało podobnie. Na początek biegaliśmy sobie, on przede mną, a ja za nim. Kiedy obaj mieliśmy już dość, a może nawet ja bardziej, Kajtek popełniał niby specjalnie błąd taktyczny i "dawał" się złapać. Niektórzy twierdzą, że w trosce o moje zdrowie... Potem bociek lądował na moich kolanach, szeroko otwierałem mu dziób, a żona wkładała do niego pożywienie skrapiając je od czasu, do czasu witaminami dla gołębi (dla boćków nie produkują).
W ten sposób Kajtek zaczął wracać do zdrowia. Na gniazdo wybrał sobie szczyt piwniczki, bo tylko tam ma siłę się wdrapać na własnych nogach. Pewnego dnia sam zaczął jeść położone na piwniczce jedzenie i pic wodę z wiadra. Osiągnęliśmy więc naszym uporem jakiś sukces...

Od kilku dni Kajtek domaga się jedzenia stukając dziobem w drzwi na tarasie. Od wczoraj przybiega też wtedy, gdy żona woła psy na michę. Na szczęście nie gustują w swoim pożywieniu wzajemnie, więc nie dochodzi do kłótni.
Patrząc w Kajtkowe oczy widać w nich wielką mądrość, zapewne zostanie z nami na zimę. Tylko ja głowię się jak zbudować mu zimowy dom na szczycie piwniczki...



poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Urlop

Przyszedł wreszcie taki dzień, kiedy nie musimy pędzić skoro świt do pracy. Zaczynamy urlop. Nie oznacza to jednak, że dwa tygodnie spędzimy nad wodą pośród spragnionych słońca, piwa i lodów współplemieńców. Urlop służy do głębszego odpoczynku na odludziu. Polega to mniej więcej na codziennym ogarnianiu otoczenia. Na które to czynności w codziennej gonitwie nie ma czasu. Odpoczywamy więc pracując od świtu do zmierzchu i przesiąkamy odludziem na wskroś.

Prawie skończona konstrukcja wiaty czeka na ustawienie na betonowych słupkach. Do tej pory radziliśmy sobie wyłącznie siłami naszej trzyosobowej załogi. Konstrukcję skleciłem sam z sosnowych bali o przekroju 20x20cm. Robią wrażenie, nie da się ukryć. I jest co dźwigać. Spasowanie wszystkich elementów obrabianych ręcznie piłką i dłutem jest czaso i pracochłonne. Do tego osadzanie słupa ważącego 60kg, po to, by za chwilę go sposobem wydostać z wrębu wymaga sporo siły. Na szczęście żonglerkę słupami mam już za sobą. Pozostało ustawienie konstrukcji do pionu i przykrycie dachem. Większość ludzi patrząc na leżącą na boku kratownicę z bali nie wyobraża sobie, że da się to zrobić bez pomocy dźwigu. Postaram się zrobić to własnymi siłami zaprzęgając do pomocy dorobek ludzkości z dziedziny fizyki, kilka bloczków i linek...
 Nie zbudowałem domu, budynek gospodarczy pomagali mi zbudować inni, to przynajmniej wiatę postawię sam. Trzeba się mieć czym chwalić ;)

A publika jest i owszem. W każdą niedzielę, na skuterach, rowerach, samochodami i pieszo, niby bez celu zaglądają na odludzie tambylcy z okolicznych wsi. Permanentna inwigilacja, ale domyślam się, że takie zjawisko jak miastowi radzący sobie już trzeci rok w niesprzyjających warunkach, może budzić ciekawość. Niech im tam, za pięć lat będą mogli podziwiać jedynie trzymetrowy żywopłot i szczyty dachów...

Fotek na razie nie będzie, bo nie ma kiedy robić. Uzupełnimy zimową porą.
Pozdrowienia z odludzia.



niedziela, 3 sierpnia 2014

Letnie przesilenie

Trudno znaleźć chwilę wolnego czasu, żeby poskładać myśli i napisać coś sensownego. Pozbieranie zaległych wydarzeń, też nie jest łatwe.
Najciekawiej zakończyliśmy działalność programową w klubie. Przedszkole "Słoneczko" w ramach zakończenia roku szkolnego wystawiło spektakl muzyczny "Mały Książę" na podstawie książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. Półtorej godziny przedstawienia zakończyła owacja na stojąco. 
Poniżej kilka wspaniałych fotek Pana Jacka Kosińskiego, który z poświęceniem starał się utrwalić piękne chwile.






































Przedstawienie zostało także utrwalone w postaci filmu. Gdy pojawi się tylko w sieci zamieszczę do niego link.