środa, 29 października 2014

Wataha


WATAHA

Wataha, a dokładnie 8 Zamojska Drużyna Harcerek i Harcerzy "Wataha" została powołana do życia kilkanaście lat temu w jednym z nowo powstałych gimnazjów. Zbiórki najczęściej odbywały się w terenie, siedzenie w czterech ścianach Klubu Harcerskiego Viking było zarezerwowane na spotkania okolicznościowe. Młodych ludzi ciągnęło do lasu...

Początki nie były łatwe. Gimnazjaliści z różnych klas, wyrwani przez reformę z bezpiecznej podstawówki od samego początku nie potrafili współdziałać. Grupy z poszczególnych klas wzajemnie się zwalczały psując wszelką pracę wychowawczą. Trzeba było znaleźć dobry i działający sposób na zintegrowanie tego zespołu indywidualistów.

INTE-GRA

Prawie trzydzieścioro dzieciaków stoi w dwóch szeregach na przeciwko siebie. Połowa z nich ma zawiązane oczy. Dosyć mocno, bez możliwości podglądania. Właśnie mrok przykrył ziemię swoim całunem i zaczynamy zajęcia. Dobrani w pary- przewodnik i "niewidomy" muszą pokonać dwukilometrowy tor pełen wszelkich możliwych przeszkód. Ruszamy wolno, na początek rozgrzewka- kilkaset metrów betonowej drogi. Po chwilowym zawahaniu niewidomi zaczynają się rozkręcać. Prowadzeni przez przewodników, mając świadomość kroczenia po bezpiecznej nawierzchni idą prawie tak szybko, jak gdyby normalnie widzieli. Za chwilę się to zmieni. Nierówna piaszczysta ścieżka biegnąca po wale zalewu, z obu stron woda. Wyobraźnia robi swoje, zaczynają zwalniać. Przewodnicy muszą wysilać się, żeby niewidomi bezpiecznie poruszali się do przodu. Trzeba pokonać rów melioracyjny. Wody w nim nie wiele, ale buty można zamoczyć, a nieodpowiedni krok może spowodować upadek w ciemną wodę pokrytą rzęsą.
Wykroty, powalone drzewa, krzaki... Jakoś docieramy do półmetka. Chwila odpoczynku i zamiana ról. Przewodnicy stają się niewidomymi, a niewidomi przewodnikami. Wracamy tą samą drogą bez złych przygód. Na koniec stojąc w kręgu omawiamy ćwiczenie. Dla wszystkich było to spore przeżycie. Nie jest łatwo zaufać drugiej osobie, równie trudne jest zaopiekowanie się drugim człowiekiem, który może polegać tylko na nas. Wszyscy zrozumieli, że tylko wzajemnie się wspierając możemy działać efektywnie. Ta zbiórka zmienia wszystko.

ZBIÓRKI W NOCNYM LESIE

Podchody, biegi na orientację, gry terenowe z fabularyzowanym scenariuszem... Wszystko tydzień po tygodniu dzieje się bez względu na pogodę. Każda zbiórka zaczyna się przeważnie po zmroku. Jesienne słońce chodzi wcześniej spać. Po zajęciach siadamy wokół ogniska. Wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci popijają herbatę zaparzoną nad ogniem. Do tej pory las kojarzył się wszystkim z letnimi wycieczkami i zbieraniem grzybów. Teraz już znają jego inny wymiar. Po kilku zbiórkach potrafią poruszać się w ciemnościach bez latarek. Doskonale orientują się w terenie, poznając podczas gier i zabaw kolejne ścieżki.

BIWAK

Wysiadamy z pociągu na peron dawnej stacji, po której została kupka gruzu i kilka drzew owocowych na skraju lasu. Dookoła pustka, ani jednego domu, tylko pola i las. Szybkim krokiem ruszamy w drogę na stanicę. Mamy jeszcze sporo roboty, a popołudnia w październiku są krótkie. Do pomocy w zajęciach mamy kilku wędrowników z zaprzyjaźnionej drużyny. Po pół godzinie jesteśmy na miejscu. Wszyscy zajmują miejsca na łóżkach piętrowych wokół kominka. Za chwilę apel i podział pierwszych obowiązków. Do zrobienia kolacji idzie jeden zastęp. Reszta zbiera chrust do kominka. Po kolacji, już w ciemnościach ruszamy do lasu. Bieg na świetlika polega na tym, że jedna grupa lub znający teren ucieka przed resztą z kilkuminutową przewagą. W ustalonym czasie musi nadawać latarką sygnał w kierunku pogoni. Zwykle chodzi o złapanie świetlika. Jest to dobry sposób na pokonanie odległości gdzie odbędzie się reszta zadań. Zwykły marsz bywa nużący. Cel jakim jest złapanie świetlika uatrakcyjnia zabawę.

Las nocą wydaje się być przerażającym. O ile w grupie wszyscy dodają sobie otuchy, a dodatkowo mają świadomość tego, że jest z nimi ktoś, kto ten las zna, o tyle poruszanie się samotnie ścieżką poniżej której płynie głęboki strumień jest już wyzwaniem.
Księżyc błyszczy pomiędzy koronami drzew doskonale oświetlając drogę. Ruszają pojedynczo w kilkuminutowych odstępach czasu. Dla bezpieczeństwa co sto metrów ukryci w krzakach przy ścieżce siedzą wędrownicy.  Oczywiście nie siedzą bezczynnie. co chwilę słychać piski dziewcząt przestraszonych "wyciem wilka". Mimo nie tęgich min na początku, wszyscy wracają na stanicę podbudowani swoją odwagą. Klasowe ciapy nagle okazały się być jednymi z najodważniejszych i okazuje się, że jako nieliczni nie byli przerażeni zadaniem. Wieczorny kominek rozleniwia dając migotliwe ciepło.

PRZYRZECZENIE

Zimą drużyna wyjeżdża na tygodniowe zimowisko. To już nie są te same dzieciaki, które przyszły na pierwszą zbiórkę na szkolnym boisku. Potrafią przy użyciu mapy i busoli poruszać się w dowolnym terenie. Rozpalają ognisko mimo padającego deszczu bez użycia kanistra benzyny. Udzielanie pierwszej pomocy mają w małym palcu. Ratowali już ofiary pozorowanych wypadków samochodowych. Znają podstawowe techniki harcerskie i są wrażliwi na potrzeby innych.
Przychodzi czas, by najbardziej zaangażowani złożyli harcerskie przyrzeczenie.

Zimowy las w odludnej części Roztocza. Śnieg pada intensywnie utrudniając orientację w terenie. Na polanie płonie ognisko, wokół którego stoją harcerze. W leśną ciszę płyną słowa roty przyrzeczenia-
"Mam szczerą wolę całym życiem, służyć Bogu i Polsce..."
Na krawędzi jaru nad polaną pojawiły się sylwetki dwóch wilków. Po chwili zniknęły bezszelestnie w ośnieżonym lesie.




środa, 15 października 2014

Niby bocian, a jak sroka

Ciekawość otaczającego świata i ciągłe wpychanie dzioba w nieswoje sprawy świadczy o tym, że "nasz" bocian dysponuje całkiem dobrze rozwiniętą inteligencją. Na co dzień ubarwia to nasze wspólne kontakty, choć czasem bywa także męczące. Szczególnie w chwilach, gdy jakąś czynność wykonuję ze sporą precyzją, a po chwili moja praca jest już "poprawiona" przez Kajtka. Tak było podczas brukowania odwodnienia wokół domu. To, że bocian obżerał się podczas kopania rowków pod fundamenty, gdy łapaliśmy obaj dżdżownice z każdej grudy ziemi było urozmaiceniem pracy. Jednak gdy przyszło do układania kostki Kajtek koniecznie musiał sprawdzać, czy przypadkiem w ubitej i wyrównanej warstwie piasku nie ma jakichś smakołyków. Oczywiście robił to wtedy, gdy ja akurat przywoziłem kostkę i nie mogłem zareagować będąc z drugiej strony domu. Po przyjściu zastawałem czteropalczaste ślady wydeptane w piasku i dołki wydłubane dziobem. Jak się można domyślić całą pracę musiałem zaczynać od początku. Kajtek w tym czasie przyglądał się wszystkiemu ciekawie śmiesznie przechylając głowę. Jakoś wspólnymi siłami skończyliśmy odwodnienie...

Do tej pory pomagał mi przy budowie budy dla psów rozciągając wkręty do drewna i sprawdzając do czego służą błyszczące narzędzia. Wspierał mnie także podczas reperacji hamulców w terenówce, skutecznie przewracając klucze nasadkowe w walizce. Każdą nową rzecz w swoim otoczeniu musi koniecznie zbadać opukując lub skubiąc dziobem.
Ostatniej soboty wcale nie nachalnie przypomniał mi, że wszyscy mają już jakieś lokale na zimę, tylko on śpi na pustym daszku piwniczki. Zaczął zbierać patyki i suchą trawę i z tym wszystkim ładował się na piwniczkę. Oczywiście bardzo szybko budulec lądował z powrotem na ziemi rozniesiony przez wiatr, nie mniej sugestia była aż nadto widoczna. Zdaje się, że musimy zbudować mu gniazdo, razem oczywiście...


piątek, 10 października 2014

Jesienne loty

Wiał silny wiatr. Kajtek od kliku minut krążył nad polami spłoszony przez samochody na które ładowano buraki. W locie wyglądał niesamowicie wykorzystując każdy powiew do swobodnego szybowania. Mimo pozornej lekkości widać było, że dość szybko jeszcze się męczy. Zawrócił nad dom i zaczął robić krąg wokół drzew chcąc wylądować na podwórzu. Silny wiatr nie pozwalał mu zejść niżej. Po dwóch oblotach działki, gdy widziałem z jakim trudem steruje by nie wpaść na drzewa odleciał nad pola. Widok bociana, który nie może wylądować jest podobny do oglądania samolotu, który miotany podmuchami podrywa się znad pasa startowego dając pełny gaz. Człowiek mimowolnie zaciska kciuki widząc szarpiące boćkiem podmuchy. Widać jak jego sylwetka znika za kolejnymi drzewami i już ma się wrażenie, że zza następnego nie wyleci, tylko zaplącze się w gałęzie. Emocje niesamowite, a pomóc się nie da. Można tylko patrzeć i czekać na finał.
Kajtek po odlocie nad pola, zawrócił pod wiatr i powoli zniżał wysokość. Szybował prawie płasko ledwo przelatując nad ogrodzeniem, szybko pokonał długość działki i ledwo wyhamował przed płotem z drugiej strony. Skrzydła ustawił prostopadle do wiatru i dotknął stopami ziemi, stracił równowagę, oparł się o ogrodzenie, ale był już bezpieczny. Uff!

Tego dnia już więcej nie latał, chyba sam zorientował się, że przy takich warunkach i jego umiejętnościach lepiej siedzieć na ziemi. Na osłodę wydłubywał sobie dżdżowniczki z wykopu pod krawężnik, który akurat robiłem. Znajdowane pierścienice odkładałem mu na beton, żeby mógł sobie podjeść. Podchodził, sprawdzał, czy nie jestem zbyt blisko, skubał dżdżownicę końcówką dzioba i patrzył na mnie tym swoim szelmowskim wzrokiem jakby pytając:
- Nie wierzyłeś, że wyląduję?

piątek, 3 października 2014

Kolorowy świat

Wszystko zaczyna się od porannej mgły,  która odcina odludzie od reszty świata. To co widoczne staje się wyspą pośród bezmiaru szarości. W chłodnym powietrzu niesie się krzyk żurawi, które właśnie budzą się ze snu. Jak co roku wiosną, albo jesienią robią sobie międzylądowanie na polach niedaleko domu. Głośne, ale miłe towarzystwo... Poprzez mgłę zaczynają przebijać się spóźnione promienie słońca barwiąc gęste powietrze różowo pomarańczowymi odcieniami.
Za chwilę stado żurawi poderwie się do lotu luzując lądowisko dla kolejnych grup podniebnych wędrowców.
Słońce dość szybko radzi sobie z mgłą. Już nie można bezkarnie patrzeć na jego tarczę. Opary unoszą się odkrywając kolejne elementy kolorowej dekoracji. Lasy kreują jesienną modę na żółcie i czerwienie.

Kajtek od kilku minut domaga się śniadania pukając dziobem w szybę tarasowych drzwi. Podje, sprawdzi, co się dzieje wokół domu. Kimnie jeszcze stojąc na lewej nodze, z dziobem przytulonym do szyi, delektując się miłym ciepłem wschodzącego słońca. Po porannej drzemce korzystając z pomyślnych wiatrów poderwie się do lotu, okrąży odludzie i poleci na pola w poszukiwaniu swoich smakołyków. Jego lot nie jest już koślawy. Nabrał sił i szybuje bez wysiłku, jakby się chciał pochwalić, że już potrafi. Zdarza mu się czasem wrócić z buta i dobijać do bramy. Robi to jak dzieciak, który drażni psy przesuwając patykiem po sztachetach. Kajtek przeciąga po ogrodzeniu dziobem. Robi to dopóki nie otworzę mu bramy. Potem truchtem biegnie na taras sprawdzić, czy nie zostały tam jakieś resztki ze śniadania. Przed zachodem słońca wdrapuje się na piwniczkę i patrzy w dal za niknącymi promieniami...