poniedziałek, 30 grudnia 2013

Prawie jak w Bieszczadach

Dziś korzystając z pięknej pogody i wolnego dnia. Niejako przy okazji wykonywania innych prac wokół domu postanowiłem spróbować wypału węgla drzewnego. Niby nic trudnego, ale nie zawsze wychodzi. Do tego przy odrobinie niewiedzy można sobie zdetonować na podwórzu małą bombkę. W sumie sezon na fajerwerki w pełni, więc jedno małe bum wielkiej różnicy nie robi...
Ja jednak chciałem produkt pirolizy mieć w jednym opakowaniu- tym do którego włożyłem drewno.

Najprościej zapakować trochę drobno połupanych kawałków drewna do metalowego wiadra po farbie. Trzeba jednak pamiętać o wykonaniu w dnie wiadra kilku otworów, które pozwolą na swobodny wypływ smoły, a także umożliwią na ujście gazów jakie powstają na skutek podgrzewania drewna. Brak takich otworów i mamy fajną bombkę.

Wiadro w beczce, spod niego ulatnia się holzgas i zapala od żaru.

Jako paliwa używam kory dębowej, którą i tak musiałbym spalić.

Następnie wspomniane wiadro należy wstawić do większego pojemnika, ja mam starą beczkę po oleju silnikowym z wyciętymi drzwiczkami i kominem. Pozostaje nam już tylko włożyć do środka trochę drewna i całość podpalić. Po około godzinie w wiadrze mamy gotowy węgiel drzewny.
Wystarczy go ostudzić i można używać do grilla. Ja będę palił nim w kominku. Drewno z jakiego powstał, nie nadawało się na opał, ponieważ było mokre.

Pierwszy wypał, jeszcze nie wszystkie kawałki uległy zwęgleniu.
Metoda sprawdzona, teraz pomyślę nad zwiększeniem "produkcji" w większym pojemniku.

niedziela, 29 grudnia 2013

"Galeria na płocie"- twórczość ma radosna ;)

Będzie o "...kilku innych rzeczach"- nawiązując do tytułu bloga.
Poza pracą w pracy i robotą  na wsi, w wolnych chwilach rzeźbię i maluję. Ta aktywność służy wyłącznie odpoczynkowi i satysfakcji. Jeśli nawet robię coś na zamówienie, to zwykle taka praca pokrywa tylko koszty materiałów. Nie traktuję tego zajęcia jako formy zarabiania na życie. Zbyt szybko skończyłoby się ono śmiercią głodową.

Jeśli do tej pory ktoś nie dostrzegł, że mieszkanie poza miastem ma swoje dobre strony, to w tym poście udowadniam to już dosadnie.
O ile malowanie obrazów przy mieszkaniu w bloku nie było jakoś mocno uciążliwe, o tyle już rzeźbienie bywało bardzo często. Brak miejsca, wielkość lipowych pniaków, wióry w cukiernicy, za szafkami... Do tego trudno było tłuc knyplem w dłuto w taki sposób, by nikt z domowników i sąsiadów nie słyszał.
Wieś jest do tego typu działalności wprost wymarzona. Cisza, spokój i nikogo, komu mógłbym w jakikolwiek sposób przeszkadzać. Nawet jeśli akurat rzeźbię piłą łańcuchową...

Zapraszam do "Galerii na płocie", gdzie można zobaczyć niewielką część tego czym się zajmuję.



Bukowa Góra- akryl na płótnie
Butelka na nalewkę- farby witrażowe

Bzy- akryl na płótnie

Rysunek w ołówku

Rysunek- technika mieszana

Rysunek w ołówku

Rysunek w ołówku


Twarz- rzeźba w lipie

Róże- rzeźba w lipie


Twarz- rzeźba w lipie

Rysunek- tusz

Rysunek- technika mieszana

sobota, 28 grudnia 2013

Powrót do przeszłości


Ilość ostatnio zamieszczanych postów może nieco zdezorientować kogoś, kto nie zagląda tu zbyt często. Jednak kilka tematów musiało zostać uzupełnionych w trybie przyspieszonym, aby nie mieszać przeszłości z teraźniejszością. Tak więc nie należy się obawiać nadmiernej aktywności z mojej strony w kwestii zamieszczanych postów. Obiecuję, że już niedługo będzie normalnie.
Póki co jednak powrócimy do przeszłości w celu zobrazowania z czym przyszło nam się zmierzyć na naszej odludnej drodze życia.

Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy naszą wieś wszystko wokół było pokryte śniegiem. Sam dom był gruntownie wyremontowany, wyposażony w nowe instalacje i wszelkie udogodnienia. Tylko z zewnątrz wyglądał jak zwykły wiejski domek. Na posesji umiejscowione były jeszcze stare zabudowania gospodarcze- spichlerz z dziurawymi ścianami, stojący tuż obok domu,
szopa na drewno, w której żadna ze ścian nie trzymała pionu, a samo przytwierdzenie do powierzchni ziemi odbywało się wyłącznie poprzez działanie grawitacji. Stała jeszcze jedna szopa z dziurawym dachem. Poza tym wszystkim sporo było pozostałości po obórkach, chlewikach, kurnikach i stodole, wszystko w postaci mniej lub bardziej posunięte w ruinę.

Szopka na drewno z pochylonymi ścianami.
Spichlerz- dziurawe ściany i eternit na dachu
Szopa- dawny garaż na ciągnik, w głębi ruinki obory.
Ruiny obory, chlewika i kurnika.

Jak widać na zamieszczonych fotkach żaden z budynków poza domem nie nadawał się do remontu. W ciągu pierwszego roku rozebraliśmy spichlerz i szopkę na drewno. Teren pod tymi budowlami został zrekultywowany i obecnie nie ma po nich śladu. Ostatnia szopa przetrwała do tego roku i została rozebrana pod budowę nowego budynku gospodarczego. Wszystkie ruinki posłużyły jako materiał na gruz.
Nawet poprzedni właściciele byli pod wrażeniem wykonanych prac. Większość zrobiliśmy własnymi rękami oraz dzięki pomocy rodziny. Jedynym sprzętem mechanicznym jaki uczestniczył podczas rozbiórki był srebrny osiołek. Przewracałem nim za pomocą liny kolejne ściany.

Problem zaniedbania w otoczeniu naszego domu nie kończył się wyłącznie na ruinach. Sporym wyzwaniem stała się kreda wydobyta spod powierzchni ziemi przy budowie oczyszczalni ścieków i wielkiej dziury w ziemi, która wyglądała jak krater po uderzeniu meteorytu, a w założeniu miała być w przyszłości sadzawką.

Biała substancja na powierzchni ziemi to nie śnieg, a kreda...

W tym miejscu jest drenaż oczyszczalni, znów kreda.

Krater o głębokości trzech metrów- niedoszła sadzawka
  Większość powierzchni działki pokrytej kredą już przywróciliśmy do normalności. Większe kamienie zostały wybrane i wywiezione do "sadzawki". Tam gdzie było to możliwe, równając teren oczyszczaliśmy ziemię i zasypywaliśmy jej cienką warstwą kredę. Posiana trawa skutecznie przyczynia się do zasłaniania kolejnych łysych białych placków.

Kredowa skarpa obsypana przesianą ziemią

Dom jeszcze przed dobudowaniem tarasu i pomalowaniem dachu.

Widok z lata tego roku.
Sam dom nie miał pomalowanego dachu i zrobionej podsufitki, wszystko zrobiliśmy jeszcze w pierwszym roku po przeprowadzce.

Ktoś kto myśli, że zamieszkanie na wsi przyniesie mu spokój, ukojenie i mnóstwo wolnego czasu, musi wiedzieć, że taki obraz rzeczywistości można spotkać tylko w filmach.

Sobieradztwo


Oswajanie rzeczywistości na naszym odludziu wymaga kreatywnego myślenia i umiejętności budowania narzędzi i urządzeń dedykowanych do konkretnych potrzeb i warunków.
Najlepszym przykładem takiego narzędzia jest szpatułka. Jest to połączenie szpadla z łomem i siekierą osadzoną na sztorc. Nazwa może niezbyt ciekawa, ale szkoda mi czasu na wymyślanie innej.
W naszych warunkach glebowych służy do prac ziemnych. Zwykłym szpadlem nie da się wykopać nic, co najwyżej wybrać ziemię rozkruszoną szpatułką. Borowina ma dziwne właściwości. Po namoczeniu przykleja się do wszystkiego i nie daje usunąć, zaś po wysuszeniu jest twarda jak beton. Pod półmetrową warstwą tej "plasteliny" zaczyna się kreda. Kopanie jakichkolwiek wykopów to droga przez mękę. Szpatułka dosyć dobrze pokonuje opór ziemi, przecina korzenie i rozbija kamień. Kopanie ciężkim kawałkiem metalu nie jest łatwe, ale bez niego praktycznie niemożliwe.
Połączenie szpadla z łomem i siekierą osadzoną na sztorc- szpatułka.
Zaraz po przeprowadzce nie mieliśmy niczego, czym można byłoby przewozić jakiekolwiek materiały- od ziemi po drewno na opał. Dobra taczka kosztuje, a jeśli pieniądze są potrzebne na inne cele, to trzeba było sobie radzić. Ze starej, małej furtki i dwóch kół rowerowych zrobiłem w trzy godziny taką oto szkaradę. Mimo swej rachityczności potrafiła przewieźć ponad 300 kilogramową giętarkę do blachy, którą wcześniej nosiliśmy we trzech chłopa. Wózkiem przewiozłem ją sam.
Wózek z furtki, wersja 1.0- sama rama.

Wózek wersja 1.1- dospawane "burty"- pokaz możliwości transportowych- 200kg oparte na dwóch rowerowych kołach

Sierżant jest prostym urządzeniem służącym utrzymaniu przejezdności naszej drogi zimą. Zaczepia się go do haka za osiołkiem i jedzie przez wieś. Sierżant robi bokami, ale rozsuwa śnieg na szerokość samochodu. Jego wadą jest to, że jedzie za samochodem. Większe zaspy i trzeba czekać na pług z gminy, albo szuflować. W tym sezonie będę już budował prawdziwy pług do samochodu, mocowany z przodu. Sierżant pójdzie na wcześniejszą emeryturę, jak na żołnierza przystało ;)

Sierżant- postawa bojowa za hakiem osiołka.

Sierżant widok ogólny, bez obciążenia.
Ciąg dalszy tego tematu nastąpi niebawem...

Energooszczędność

Patrząc na to, że moje wpisy na blogu pojawiają się w ilości kilku na dobę, można dojść do wniosku, że ma się do czynienia z grafomanem, który nie ma co robić, więc pisze. Nic bardziej mylnego. Najzwyczajniej w świecie część moich wpisów już wcześniej była użyta w sieci i po otrzepaniu z kurzu, delikatnych korektach została ponownie wykorzystana w miejscu, gdzie już dawno być powinna...
O czym to ja chciałem... miało być o oszczędzaniu energii i zajęciach praktyczno-technicznych. Więc przejdźmy do tematu.

Jakiś czas temu kombinując nad obniżeniem energożerności zewnętrznych lamp halogenowych, które potrafią zassać 500 W na sztukę, wpadłem na pomysł by wyposażyć je w LEDowe wnętrza. Idea niezbyt odkrywcza, bo takowe lampy już działają, jednak te dobrej jakości także sporo kosztują. Kiepskie, produkowane w CHRL przestają świecić w ciągu roku, luminofor w oszukańczych diodach wypala ultrafiolet światła słonecznego, nawet wtedy, gdy nie działają. Ich cena to też okolice 100zł. Zwykła oprawa halogenowa w markecie budowlanym kosztuje ok. 40 i to już z wbudowanym czujnikiem ruchu. Innowacja warta zachodu.

Jak zrobić sobie lampę zewnętrzną, trwałą i energooszczędną?
Potrzebna jest oprawa przystosowana do żarówek halogenowych o mocy do 500W- duża, by zmieścić lampki LED.


Ponadto dwie oprawki GU10, do nich dwie lampki LED o satysfakcjonującej nas mocy (w moim przypadku 2x5W i ciepłej barwie światła). Lampki LED kupione w promocji kosztowały ok. 10zł za sztukę, oprawki GU10 to 3zł za sztukę. Potrzebny będzie jeszcze kawałek sklejki grubości 3mm ze skrzyneczki po cytrynach- odpad
Z oprawy halogenowej musimy usunąć blaszany odbłyśnik, przykręcony na jeden wkręt. Aby nie pozbawiać się możliwości ponownego wykorzystania oprawy wyposażonej w żarówkę halogenową odbłyśnika nie wyrzuciłem.
Ponadto trzeba jeszcze odkręcić dwa przewody zasilające żarówkę halogenową. Robimy to od strony puszki znajdującej się z tyłu reflektora, w której znajduje się kostka przyłączeniowa. Nic trudnego, odkręcamy dekielek, potem dwa wkręty w kostce i uwolnione przewody cofamy do wnętrza reflektora.
Cała nasza praca będzie teraz polegała na zamocowaniu ceramicznych oprawek GU10 do sklejki przy pomocy czterech małych wkrętów do drewna. Na sklejce wyznaczamy środek i po obu jego stronach w równych odstępach montujemy oprawki, wcześniej wykonując po dwa otworki na przewody. W wyznaczonym środku wykonujemy otwór pod wkręt, którym wcześniej był przymocowany odbłyśnik. Całość montujemy w reflektorze wcześniej przekładając dwie pary przewodów od oprawek do puszki. Obracamy lampę i przykręcamy po jednym przewodzie z każdej oprawki pod każdy zacisk (równolegle), który wcześniej uwolniliśmy od przewodów fabrycznych. Możemy już zamontować dekielek na puszce.
W oprawki wkładamy lampki LED i obracamy do oporu. Pozostaje już tylko zamknąć obudowę z szybą. Nasz energooszczędny „halogen” jest gotowy.
Zalety- niska cena produkcji i eksploatacji. Wady- z pewnością moc światła, ale jeśli potrzebujemy czegoś, co świeci trochę słabiej, ale za to prawie za darmo... 


Czy te oczy mogą kłamać?

Do czego może służyć kot, albo lepiej cztery koty...



Gabcia w kominku, desperackie poszukiwanie ciepła.

Koty mają u nas dobrze. Czasem mam wrażenie, że ja się muszę starać trochę więcej, żeby móc wyciągnąć się przed kominkiem. Bo zwykle wyciągam się czyszcząc go.
Kociarstwo od wczesnych godzin porannych prowadzi systematyczną okupację parapetu na oknie przy drzwiach wejściowych. Nie zważając przy tym wcale na to, że żona akurat umyła okna. Wypaćkają szyby i uchodzi to im na sucho. O wymazanych błotem ścianach i parapetach szkoda już nawet pisać... Niechbym tak ja wypaćkał, nawet przez przypadek...
Bractwo jest wpuszczane na wyżerkę i w celu zagrzania się. Oczywiście napchają sobie brzuchy, paćkając przy tym podłogę wokół. Nie będę pisał co by było, gdybym to ja wypaćkał...
Potem zaczyna się poranna toaleta i gonitwy po domu. Odnoszę wrażenie, że nasz dom jest dla nich jedną wielką łazienką, w której można doprowadzić się w luksusowych warunkach do jako takiego porządku. Tak więc najlepszym miejscem do oczyszczenia łap z zaschniętego błota jest kanapa.
Dziwne jest to, że na zewnątrz nie ganiają za sobą. Robią to tylko w domu. Po chwili wszystko jest przewrócone do góry nogami. Zaczyna się więc odławianie kotów w celu wyrzucenia ich za drzwi. Koty przeciwdziałając krokom ofensywnym stosują ciekawe techniki maskowania. Na przykład Pumeks, nasz czarny kocur potrafi z rozpędem wbić się pod komodę. Zapomina biedaczysko, że wcześniej się obżarł i mieści się tylko do połowy. Oczywiście nic sobie z tego nie robi. Głowę i przednie łapki ma schowane, a to że spod komody wystaje gruby zadek i ogon nie jest ważne. Ogólnie przypadek łatwy do złapania.
Gabcia to szczwana kotka. Ostatnio siedziała w zmywarce, której drzwiczki były uchylone. Na szczęście trąciła jakiś garnek, bo znalezienie jej tam byłoby problemem. Garderoba- standard, wystarczy się obrócić i kot już siedzi na półce, albo w pojemniku. Jeśli się tego nie zauważy, to zostaje zamknięta w garderobie, co oczywiście wcale jej nie przeszkadza. Gdy jednak jest w salonie to zaczyna się prawdziwe polowanie. I bez czterech rąk raczej nie da się jej złapać. Na szczęście są sposoby- kocia ciekawość zwycięża.
Dwóch synów opisanej pary- Kulka i Ryśka na ciekawość złapać jeszcze łatwiej. W swej młodzieńczej naiwności "biorą" na najprostsze przynęty. W ostateczności pozostaje użycie mopa, którego boją się wszyscy.
Koty poza brudzeniem w domu służą do łapania myszy i pod tym względem gryzonie mają przerąbane.  Ponadto można jeszcze kota wyczochrać, za co będzie nam wdzięczny. Koty służą także do męczenia się z alergią, ale chyba także wpływają na jej zanik. A do czego służą w tym układzie ludzie? Ludzie to doskonały personel służący kotom do wygodnego życia...

Kulek bawi się w zabawę "Gdzie jest kotek" znaną z "Epoki lodowcowej"- kreskówki o sepleniącym leniwcu.


Święta, święta i po...


Jeszcze przez kilka dni czuć będzie w domu zapach choinki, później cała atmosfera uleci wraz z coraz większą ilością świerkowych igieł zaścielających podłogę. Pozostaną tylko wspomnienia kolejnych świąt przeżytych w innym świecie.
Zadziwiające jest to, jak zmienia się sposób odczuwania takich chwil z dala od miejskiego zgiełku. Jak nie wiele potrzeba, by kilka świątecznych dni przeżyć w ciszy i spokoju...









czwartek, 26 grudnia 2013

Spacer

Dziś w ramach oderwania się od świątecznego stołu poszliśmy sobie na spacer. Śniegu brak, na polach błocko, ale nie przeszkodziło mi to w zrobieniu kilku fotografii naszej okolicy. Przy okazji odwiedziliśmy obecnie nie zamieszkany dom naszego sąsiada spod lasu. Człowiek jest z zawodu murarzem, ale ma pasję tworzenia rzeczy, które pozwolą zapisać choć ułamek historii tego miejsca i ludzi, którzy tu mieszkali przed laty.
Myślę, że wiosną trzeba będzie go odwiedzić i spisać trochę jego opowieści, żeby nie odeszły w zapomnienie...


Nasza wieś z oddali.




Happy- nasza psina, która nie mogła zostać w domu, kiedy my jesteśmy na spacerze. Po przegonieniu stada saren, wytarzaniu się we wszystkich kałużach i przeczyszczeniu własnym futrem przepustu pod drogą, szczęśliwa i zmęczona wróciła do domu.



Kapliczka zbudowana przez naszego sąsiada- murarza z pasją.


Na całej długości płotu przed domem stoją takie tablice wmurowane w ogrodzenie.
Autor zawarł w nich odrobinę historii tego miejsca.


Kawałek szyny z kolejki wąskotorowej wmurowany w ogrodzenie- pamiątka po Ordynacji Zamojskiej.




Skamieliny wmurowane w ogrodzenie, wraz ze stosowną adnotacją.







Mimo tego, że mieszkamy tu już od jakiegoś czasu, z powodu nawału zajęć nie mieliśmy jeszcze okazji wybrać się do naszego sąsiada. Nasze kontakty ograniczają się do machnięcia sobie rękami na powitanie, kiedy mijamy się na drodze. Mam nadzieję, że w przyszłym roku znajdę chwilę na spotkanie i rozmowę.