czwartek, 12 grudnia 2013
O kupowaniu domu- jak tego nie robić.
A było to tak...
Niedziela
Ogłoszenie w Internecie – dom drewniany, po remoncie, wysoki standard. Do tego działka o powierzchni pół hektara. Zapowiada się obiecująco, tylko cholera fotki „nie chodzą”. No nic trzeba się uzbroić w cierpliwość. Opis domu pobudza wyobraźnię. Przy popołudniowej herbatce zastanawiamy się na ile to, co napisano jest zgodne z rzeczywistością. Szkoda, że nie można zobaczyć choć kilku fotek. Nauczeni latami doświadczeń wiemy, że nie wolno się nakręcać. Już kilka podobnych okazji po weryfikacji okazało się kompletnymi ruinami. Mimo wszystko trudno jest czekać.
Poniedziałek
Z samego rana telefon do agencji i ustalenie terminu wizji lokalnej. Pani mocno zdziwiona szybkością reakcji na ogłoszenie. Podaje mi numer działki. Odpalam geoportal i lokalizuję posesję. -No… że tak powiem pustawo wokoło. Droga gruntowa, jakieś ruinki i szopy. Jak zwykle zdjęcia sprzed kilku lat, więc najprawdopodobniej nieaktualne. Nic to, trzeba czekać do wtorku, żeby doznać oglądu sytuacji.
Wtorek
Jedziemy z żoną na spotkanie nieznanego. Śnieg na bocznych drogach tylko zepchnięty, trzy koleiny. Ta środkowa jest wspólna dla obu kierunków ruchu. Nikt tu nie bawi się w sypanie solą czy nawet piachem. I Bogu dzięki, jedzie się wolno, ale sól nie zżera mi auta. Do tego żaden łoś nie wychodzi na drogę w celach kulinarnych. Czyli po prostu, żeby sobie tą sól polizać (jak się okaże za dwa miesiące to my jesteśmy dokarmiani solą drogową, a łosie mają lizawki z tej pełnowartościowej, ech…).
Skręcamy w kolejną boczną drogę. Jeszcze bardziej „boczną” od poprzedniej, ale jak się okaże mniej „boczną” od następnej. Cytując klasyków „Pole, pole, łyse pole…” Przerażająca dla mieszczucha przestrzeń. Droga prowadzi pod górę i zdaje się sięgać nieba.
–Ten dom musi być naprawdę niesamowity, żebyśmy w nim mogli zamieszkać. Moja żona czuje podobnie, właśnie o tym samym myślałem. Kurna fajna ta pustka wokoło i jednocześnie przerażająca… Na szczęście na szczycie wzniesienia ukazuje się naszym oczom las i kilka zabudowań. W oddali widać pagórki Roztocza. Trafiamy do domu za pierwszym podejściem. Z zewnątrz nic szczególnego, ot zwykły domek- ocieplony, wymienione okna (na szczęście bez złotych szprosów). Cała posesja ogrodzona, brama przesuwna, kilka szop z drewnem. Przy drzwiach siedzi sobie biały Husky i wlepia się w nas błękitnymi oczami. Wygląda jak wilk. Wysiadam z samochodu z nadzieją, że nie poczuję jego kłów na swoim udzie. Śnieżny Duch próbuje hipnotyzować mnie tym swoim błękitnym, lodowatym spojrzeniem. Drzwi otwiera nam młoda kobieta. Wchodzimy do środka i w tej samej chwili nasze żuchwy opadają na podłogę z polerowanego gresu.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry!
Oj tak, można powiedzieć, że nawet bardzo dobry. Po przywitaniu i nawiązaniu rozmowy z właścicielami rozlega się cichutkie pukanie do drzwi. Spóźniony pośrednik przyjechał pokazać nam dom.
Tak nawiasem mówiąc całkowicie nieświadomie przeszedł test na dojazd. Wychodząc z założenia, że jeśli każdy pośrednik w naszym mieście jeździ plaskatą renówą, to jeśli droga jest nie teges, zapewne będę jeszcze musiał wyciągać go z zaspy. Więc wyprowadzając wniosek logiczny- jeśli on dojechał laguną, to ja terenówką nie będę miał problemu. Do tego kitu mi nie wciśnie, że droga jest w pierwszej kategorii zimowego utrzymania. Dojechał skubany i nawet plastików nie pogubił po drodze. Pewnie przez tą ostrożność lekko się spóźnił. Remis panie pośredniku.
Oglądamy sobie domek w środku. Kuchnia w zabudowie. Bajery, których trudno byłoby się spodziewać w niejednym mieszkaniu. W salonie panoramiczny kominek, podłogi drewniane na legarach, dechy ściśnięte tak, że nie widać nawet jednej szczelinki na łączeniach. Oświetlenie ledowe podczepione do wystających belek w suficie. Wszystko zrobione ze smakiem i jak najbardziej współgrające z charakterem domu. Szkoda tylko, że brak kaflowej kuchni, ale co tam, kominek huczy aż miło. Przy domu oczyszczalnia ścieków. Wszystkie instalacje wymienione, studnia głębinowa z zestawem hydroforowym, zasobnik ogrzewany kominkiem lub elektrycznie, podłogówka pod gresem. Cała posesja- pół hektara ogrodzone. Kilka rozpadających się szop do rozbiórki- ale to nie problem.
Właściciele remontowali dom przez trzy lata, jednak z przyczyn osobistych muszą się przenieść do miasta. Cena posesji wraz z domem jak w hurtowni. Jak policzyć sam sprzęt i użyte materiały to wychodzi właśnie cena całości z działką. Nie ma w tej cenie żadnej robocizny. Wstyd się targować.
Jedno spojrzenie na żonę i już wiemy, że ten domek będzie nasz
Pamiętajcie drogie dzieci nigdy nie róbcie takich rzeczy. Kupowanie domu na tzw. „wariata” może nieść przykre konsekwencje. Ale my jesteśmy trochę zwariowani więc nas ta zasada dotyczy w ograniczonej formie.
Środa
Biuro pośrednika bladym świtem. Pracownicy nie zdążyli jeszcze zrobić kawy, a już nas mają na głowie. Umawiamy się na podpisanie umowy przedwstępnej, ponieważ całość inwestycji będzie finansowana z kredytu. Nie zdążymy sprzedać mieszkania, a sprzedający spieszy się z transakcją. Od tej chwili nasze życie przypomina kulę ziemską, w której bieguny magnetyczne zamieniły się miejscami. Totalny chaos. Spinanie poszczególnych załatwień, żeby wyrobić się w terminie obowiązywania umowy przedwstępnej powoduje ciągłą gonitwę. Nie odpuszczamy mimo piętrzących się trudności. Przy okazji dowiadujemy się, na kogo z naszych bliskich i znajomych możemy liczyć. Wnioski nie są optymistyczne. To, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie zdaje się być bolesną prawdą. Nic to, zapowiada się, że będziemy mieli po prostu mniej odwiedzających.
Luty- najdłuższym miesiącem w naszym życiu
Ilość wszelkiego rodzaju emocji, ciągłe zwroty akcji powodują, że każdy tydzień zdaje się trwać trzy razy dłużej. Żeby nie zwariować i nie pogubić się w tym chaosie musimy co jakiś czas stanąć i spojrzeć za siebie. To pomaga, bo zaczynamy dostrzegać jak wiele już za nami.
Marzec
Czuć przedwiośnie. Na myśl o własnym domu i pokaźnej przestrzeni działki do zagospodarowania po naszych serduchach rozlewają się ciepłe prądy. Jednocześnie w podświadomości staramy się już „mieszkać”. Wizualizacja marzeń pomaga w ich spełnianiu. W połowie marca zostają dopełnione wszelkie formalności, jednak jeszcze kilka dni czekamy na przekazanie kluczy do domu. Wreszcie przychodzi ciepła i słoneczna sobota. Pakujemy dostawczaka po dach bambetlami. Odwrotu nie ma- znoszenie z trzeciego piętra zajęło nam pół dnia, wniesienie z powrotem zajmie dwa dni. Jest jeden problem, nie mamy kluczy, nie mamy też pewności, że sprzedającym coś się nie obsunie. Trudno jednak wytrzymać kolejną noc w bloku.
Jedziemy, zastajemy byłych gospodarzy na sprzątaniu domu. Po godzinie odjeżdżają. Każdy przeżywa swoje rozstania- my z blokiem , oni z domem.
Rozpalam w kominku. Szybko, bo dom jest bardzo wychłodzony, a zamierzamy w nim spędzić pierwszą noc. Słońce zachodzi za Roztoczańskimi pagórkami, gdy pędzę po dostawczaka z naszymi rzeczami. Trudno oderwać wzrok.
Pierwsza noc mija spokojnie, choć z nadmiaru emocji nie mogę spać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
dzięki za ułatwienie ;)
OdpowiedzUsuńto po przeczytaniu tego wpisu ciarki z emocji mi po plecach łaziły... tyle, że czuję teraz niedosyt - co dalej
to byłam ja... Gosiek
Ciary... :) Niedosyt skłania do refleksji i powoduje, że może czasem ktoś tu wróci :)
OdpowiedzUsuń