niedziela, 30 marca 2014

Ktoś ukradł mi godzinę.

Czas jest nierozciągliwy. Tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń. Kilku fizyków uparło się, że jest inaczej i pewnie mają rację. Jednak w mojej czasoprzestrzeni sekunda jest zawsze sekundą, godzina także nie przeciąga się ani krztyny ponad 60 minut.
Może dlatego, że czas jest stałą częścią życia, to ja muszę być tą zmienną, czytaj elastyczną.
Dobę można traktować jako umowne 24 godziny, można też dowolnie ją wydłużać o kolejne okresy aktywności, dopóki nie przyjdzie nam walnąć nosem o blat biurka. Moje doby czasem trwają właśnie te ponad trzydzieści godzin. Jakoś trzeba sobie z tym radzić. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że dzisiejszej nocy ktoś zawinął mi jedną godzinę...
Na szczęście system elastycznego wydłużania doby zadziałał wspaniale. Coś co u innych powoduje notoryczne spóźnienia przez pierwszy miesiąc od zmiany czasu na letni, u mnie nie spowodował żadnych efektów ubocznych. No może poza jednym, dzisiejsza kawa o czwartej nad ranem, wczoraj byłaby wypita o trzeciej :)

Wnioski jakie się nasuwają biorąc pod uwagę powyższy wywód są oczywiste.
Trening czyni mistrza, mały auto komplement... ;)
Mogę latać w kosmos, bo dzień i noc są bardzo umownymi porami aktywności.
Spać można w każdej wolnej chwili, pracować również.
Czasem warto odejść od schematów, żeby nie zwariować.

poniedziałek, 24 marca 2014

Duch w teatrze

Nigdy nie podejrzewałem, że przyjdzie mi pracować w miejscu, które wielokrotnie jako dzieciak odwiedzałem w celu obejrzenia filmu, czy przedstawienia. Sala widowiskowa mieszcząca ponad trzysta miejsc pozwalała na wszechstronne wykorzystanie. Ćwierć wieku temu znałem ją tylko od strony widowni. Wielki ekran na którym oglądało się "Powrót do przyszłości", "Rambo" czy "Gwiezdne wojny" z obowiązkową "Kroniką Filmową" na początku, oraz scena na której zdarzyło się zobaczyć kilka znanych osób...
Dziś kina już nie ma, pozostał tylko ruchomy ekran teraz ukryty za kurtyną. W kabinie projekcyjnej z podłogi sterczą wiązki przewodów. Po projektorach pozostały ciemne ślady na posadzce, kilka szpul z kawałkami filmów nawiniętymi niedbale walają się po podłodze. Działają tylko jeszcze dzwonki przywołujące na seans...

Po wytartych deskach sceny chodzi się jakoś dziwnie. Nawet wtedy, gdy sala jest zupełnie pusta i pogrążona w półmroku mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Jest jednak w tym miejscu jakiś magnes, który przyciąga mnie powodując, że lubię tam przebywać. Obojętnie, czy montuję scenografię, czy też znikam w orkiestronie, za którym uporządkowałem sobie mały magazynek na moje plastyczne wyposażenie. Wszystkie kąty za kulisami już przejrzałem. Znalazłem ponad dwumetrowy głośnik kinowy, który w dawnych latach wprawiał w drżenie podłogę na widowni, gdy Han Solo razem Lukiem Skywalkerem naparzali z laserowych dział Sokoła Millenium do imperialnych myśliwców TIE...

Cała maszynownia kulis i kurtyn oraz ramp oświetleniowych opiera się na systemie bloczków i lin, z ciężkimi przeciwwagami. Wszystko działa, choć pasowałoby użyć tu i ówdzie odrobiny smaru. Poruszanie tego wszystkiego ręcznie wymaga sporej siły w rękach.
Kilkanaście scenicznych reflektorów potrafi jeszcze nieźle podnieść temperaturę swymi kilowatowymi żarówkami. Wiązki przewodów zasilających nikną w obszernej transduktorni pod sceną. Wszystko potężne i solidne, choć wiekowe. Wymagające ciągłej troski i konserwacji.
Daleko temu sprzętowi do nowoczesnych urządzeń jakie wykorzystuje się przy oświetlaniu planów filmowych, czy wielkich scen. Jednak dzieciakom, które występują na scenie daje namiastkę uczestniczenia w wielkim przedstawieniu. Kto wie, może kiedyś sami będą tworzyć swoje przedstawienia jako reżyserzy, albo aktorzy.

Mimo, że czasy świetności scena ma już chyba za sobą, to czuć gdzieś w przestrzeni jakiegoś ducha, który dba o odpowiednią atmosferę tego miejsca. Mi pozostaje robić wszystko, żeby to uczucie udzielało się widowni, która czasem zasiada oglądając kolejne przedstawienie.

piątek, 21 marca 2014

Dzień wagarowicza

Podtrzymywanie tradycji jest bardzo ważne. Mamy przecież jakieś korzenie, wyrastaliśmy w takim, a nie innym środowisku. Mój pierwszy dzień wagarowicza, to trzecia klasa podstawówki. Jak na pedagoga nieźle... :) Pamiętam, że całą klasą zerwaliśmy się na wyprawę w celu poszukiwania wiosny. Kilka kilometrów od szkoły były łąki, a na nich w niewielkich kępach rosły wierzby. Bazi było pod dostatkiem, więc wszystkie dziewczyny z klasy wróciły do domów z bukietami. Szarmancja od pieluchy...

Konsekwencji nie będę opisywał, aczkolwiek oberwaliśmy za swoje. Nikt w historii naszej szkoły nie uciekł z lekcji w wieku 9-10 lat.

Dzisiejszy dzień wagarowicza minął nam pracowicie. Uciekliśmy od codzienności by wreszcie popracować przy domu. Pierwszy wolny dzień od dwóch miesięcy, więc było co "świętować". Rezultaty są wymierne, po dwóch latach wreszcie udało nam się poświęcić trochę czasu naszej piwniczce. Stroma skarpa usypanej na niej ziemi została wreszcie zabezpieczona przed osuwaniem. Drewniane palisady choć mało trwałe, pozwolą ukorzenić się kilku gatunkom skalniaków. Te zaś zrobią resztę, skarpa będzie stabilniejsza i nie zarośnie chwastami.
Żona posadziła trochę kwiatów, które nie boją się przymrozków, ja zastrugałem kilkadziesiąt sporych pniaczków na palisadę. Pięciokilogramowy młotek z odpowiednią siłą zamocował wszystkie w ziemi. W sumie robota zrobiła się sama... tylka cholera dlaczego tak trudno jest trafić w odpowiednie klawisze klawiatury...
Mamy wiosnę, skowronki dają koncerty, których można słuchać od świtu do zmierzchu. Pszczoły wyleciały na swój wiosenny oblot. Wyleciał także amerykański AWACS kręcąc nad moją głową kółka. Trudno go nie odróżnić od zwykłych samolotów pasażerskich. Te zazwyczaj nie zawracają tam, skąd przyleciały. Taką wiosnę mamy tego roku.

niedziela, 16 marca 2014

Walka z materią

Tworzenie czegokolwiek na kartce papieru jest dosyć proste. W końcu jak mawiają znający się na rzeczy "papier wszystko przyjmie". Dla mnie jednak kartka papieru jest tylko wstępem do dalszej pracy. Jak już pisałem od jakiegoś czasu pracuję w miejscu, które mi to wszechstronnie umożliwia. Wykonanie scenografii na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych z materiałów, które normalnie poddaje się recyklingowi, a mówiąc prościej wyrzuca się do kosza, nie jest rzeczą prostą. Niestety przy nikłym budżecie przeznaczonym na działalność mojej pracowni i braku możliwości zarobkowania w celu zakupienia potrzebnych materiałów, poszaleć nie jest łatwo. Oczywiście dysponuję całym wachlarzem nazwijmy to nieformalnych sposobów pozyskiwania takowych materiałów, ale to już jest temat na inny wpis... ;)

Kilka fotek z tym wszystkim, co zabiera mi skutecznie każdą chwilę wolnego czasu i nie pozwala systematycznie pisać tutaj.


Scenografia dla gazety, sylwetka piłkarza powstała na brystolu 3x2m

Tablica przed salą widowiskową, jakoś trzeba ją było wypełnić

To już inna impreza i kolejne "wypełnienie"

Scenografia do koncertu, ponad 130 kolorowych kwiatów wyciętych ręcznie. Gdyby nie moja  żona, pewnie skończyłbym je na pierwszy dzień wiosny ;)

Eleganccy faceci w cylindrach w trakcie występu

Kolejni eleganccy faceci podczas występu dla kobiet

Równie eleganccy, ale już na luzie

Zajęcia z przedszkolakami. Trudne do okiełznania, ale dające wiele satysfakcji...

... obu stronom :)

Zaproszenia, pomysł mojej żony, wykonanie wspólne

Jako że wiosna, to kwiaty z bibuły w wykonaniu mojej żony



Dodam tylko, że kilka pań już chciało je kupić...