Wiał silny wiatr. Kajtek od kliku minut krążył nad polami spłoszony przez samochody na które ładowano buraki. W locie wyglądał niesamowicie wykorzystując każdy powiew do swobodnego szybowania. Mimo pozornej lekkości widać było, że dość szybko jeszcze się męczy. Zawrócił nad dom i zaczął robić krąg wokół drzew chcąc wylądować na podwórzu. Silny wiatr nie pozwalał mu zejść niżej. Po dwóch oblotach działki, gdy widziałem z jakim trudem steruje by nie wpaść na drzewa odleciał nad pola. Widok bociana, który nie może wylądować jest podobny do oglądania samolotu, który miotany podmuchami podrywa się znad pasa startowego dając pełny gaz. Człowiek mimowolnie zaciska kciuki widząc szarpiące boćkiem podmuchy. Widać jak jego sylwetka znika za kolejnymi drzewami i już ma się wrażenie, że zza następnego nie wyleci, tylko zaplącze się w gałęzie. Emocje niesamowite, a pomóc się nie da. Można tylko patrzeć i czekać na finał.
Kajtek po odlocie nad pola, zawrócił pod wiatr i powoli zniżał wysokość. Szybował prawie płasko ledwo przelatując nad ogrodzeniem, szybko pokonał długość działki i ledwo wyhamował przed płotem z drugiej strony. Skrzydła ustawił prostopadle do wiatru i dotknął stopami ziemi, stracił równowagę, oparł się o ogrodzenie, ale był już bezpieczny. Uff!
Tego dnia już więcej nie latał, chyba sam zorientował się, że przy takich warunkach i jego umiejętnościach lepiej siedzieć na ziemi. Na osłodę wydłubywał sobie dżdżowniczki z wykopu pod krawężnik, który akurat robiłem. Znajdowane pierścienice odkładałem mu na beton, żeby mógł sobie podjeść. Podchodził, sprawdzał, czy nie jestem zbyt blisko, skubał dżdżownicę końcówką dzioba i patrzył na mnie tym swoim szelmowskim wzrokiem jakby pytając:
- Nie wierzyłeś, że wyląduję?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz