Wszystko zaczyna się od porannej mgły, która odcina odludzie od reszty świata. To co widoczne staje się wyspą pośród bezmiaru szarości. W chłodnym powietrzu niesie się krzyk żurawi, które właśnie budzą się ze snu. Jak co roku wiosną, albo jesienią robią sobie międzylądowanie na polach niedaleko domu. Głośne, ale miłe towarzystwo... Poprzez mgłę zaczynają przebijać się spóźnione promienie słońca barwiąc gęste powietrze różowo pomarańczowymi odcieniami.
Za chwilę stado żurawi poderwie się do lotu luzując lądowisko dla kolejnych grup podniebnych wędrowców.
Słońce dość szybko radzi sobie z mgłą. Już nie można bezkarnie patrzeć na jego tarczę. Opary unoszą się odkrywając kolejne elementy kolorowej dekoracji. Lasy kreują jesienną modę na żółcie i czerwienie.
Kajtek od kilku minut domaga się śniadania pukając dziobem w szybę tarasowych drzwi. Podje, sprawdzi, co się dzieje wokół domu. Kimnie jeszcze stojąc na lewej nodze, z dziobem przytulonym do szyi, delektując się miłym ciepłem wschodzącego słońca. Po porannej drzemce korzystając z pomyślnych wiatrów poderwie się do lotu, okrąży odludzie i poleci na pola w poszukiwaniu swoich smakołyków. Jego lot nie jest już koślawy. Nabrał sił i szybuje bez wysiłku, jakby się chciał pochwalić, że już potrafi. Zdarza mu się czasem wrócić z buta i dobijać do bramy. Robi to jak dzieciak, który drażni psy przesuwając patykiem po sztachetach. Kajtek przeciąga po ogrodzeniu dziobem. Robi to dopóki nie otworzę mu bramy. Potem truchtem biegnie na taras sprawdzić, czy nie zostały tam jakieś resztki ze śniadania. Przed zachodem słońca wdrapuje się na piwniczkę i patrzy w dal za niknącymi promieniami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz