sobota, 15 sierpnia 2020

Miodek...

    
 
    Będzie o miodku. Od roku jestem człowiekiem współistniejącym z pszczołami. Piszę o współistnieniu, ponieważ nie czuję się właścicielem żadnego stworzenia na tym świecie, nie jestem też hodowcą, ani tym bardziej pszczelarzem. Zapewniam pszczołom lokum za radość patrzenia na nie, wdychania zapachu unoszącego się nad ulem i odrobinę miodu na własne potrzeby, nie na handel. Minął już rok i mimo jakiegoś nikłego doświadczenia w obchodzeniu się z pszczołami, zdaję sobie sprawę jak nie wiele o nich wiem. Mogę nawet powiedzieć, że im bardziej poszerzam swoją wiedzę, tym więcej mam pytań, obiekcji i dziwnych odczuć. Łącznie z myślą o tym, żeby dać sobie spokój z całym tym pszczelim zawrotem głowy.
 
    Pszczoły miodne w pasiekach są hodowane trochę jak wszystkie inne zwierzęta w hodowli. Liczy się maksymalny zysk i minimalne straty. Wszystko dobrze, tak w końcu powinno być. Ktoś nie po to pracuje, żeby dokładać do interesu. Niestety pokusa zarabiania więcej, niż wynika to z możliwości wypracowanych przez same pszczoły jest zbyt wielka. Jakie niesie to za sobą zagrożenia? 
Kupujesz na ryneczku miód "z własnej pasieki", od człowieka, który od lat zajmuje się pszczołami. Cóż można zarzucić temu ekologicznemu produktowi kupowanemu bezpośrednio od producenta...
Jeśli ktoś może coś zrobić coś niedobrego z miodem, to na pewno nie będzie to pszczoła. 
 
 

    Najtańszy miód jest dziesięciokrotnie droższy od cukru. Jeszcze tańszy od cukru jest syrop glukozowo fruktozowy. O innych wynalazkach pakowanych do miodu można poszukać w sieci...
Miód od "moich" pszczół ma inny smak od tego "ekologicznego" z okolicznych pasiek. Nikogo nie oskarżam, ale mnie już nie da się oszukać. To oczywiście spore uogólnienie, bo zapewne są pszczelarze, którzy nie oszukują.

    Kolejną sprawą jest zanieczyszczenie środkami chemicznymi środowiska, w którym żyją pszczoły. 
I nie chodzi tu o chemizację upraw, na które latają. Pszczoły zatrute opryskami nie zdołają wyprodukować miodu, ponieważ padną pod ulem, albo w drodze do niego i tyle. Chodzi o chemizację samego ula. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że pszczoły żeby żyć muszą być leczone. Dotyczy to 95-97% ze wszystkich rodzin pszczelich będących w hodowli pasiecznej. W naszym kraju dzieje się tak od początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, odkąd do Europy zawitało małe roztocze o wdzięcznej nazwie jak z taniego horroru -Varroa destructor. Bardziej po polsku nazywany dręczem pszczelim.
Sama nazwa owego stworzonka podpowiada jak miło wpływa na pszczoły. W ciągu dwóch, trzech lat powoduje zagładę rodziny pszczelej, która nie będzie leczona.
Sposobów leczenia jest kilka, nie będę wszystkich opisywał. Jak się jednak można domyślić nie pozostają one obojętne dla samych pszczół i gniazda pszczelego. 
Głównym sposobem zwalczania dręcza jest odymianie gniazda apivarolem. Jest to specjalistyczny lek weterynaryjny zawierający w swoim składzie amitrazę. Amitraza jest pestycydem o właściwościach rakotwórczych. 
 
     Pszczelarze stosują apivarol po odebraniu miodu z ula, aby go nie skazić. Jest to oficjalne zalecenie umieszczone na etykiecie leku. Niestety po odwirowaniu miodu do ula z powrotem trafiają ramki z pustymi komórkami plastra. Amitraza przenika w strukturę wosku, ponieważ bardzo dobrze łączy się z tłuszczami w nim zawartymi. Pszczoły powtórnie pakują miód i pyłek do takich plastrów. Odymianie przeprowadza się dwa- trzy razy w sezonie. W każdej tabletce jest zawarte 12,5 mg amitrazy. Ramek z tzw. suszem, czyli plastrami bez zawartości miodu, czy pyłku używa się dopóki wosk nie zrobi się ze starości ciemno brązowy. Dopiero takie plastry usuwa się i wosk z nich pozyskany przetapia. Niestety z całą wchłoniętą zawartością tego, co pszczelarz zapakował do ula, aby wyleczyć pszczoły... 
 
    Z tego starego wosku wytwarza się węzę, czyli prostokątne arkusze z wytłoczonym wzorem komórek, które wtapia się w ramki i z powrotem wosk z zawartością tablicy Mendelejewa wraca do ula. Ze starego wosku robi się też świece, które oprócz niesamowitego aromatu rozsiewają wokół siebie wchłonięte chemikalia. Z tego samego wosku wykonuje się też ekologiczne woskowijki do zawijania produktów spożywczych, aby ograniczyć stosowanie folii spożywczej... Żaden pszczelarz nie przetopi plastrów ze świeżego wosku, który ma kolor masła. Wynika to z ciągłego zapotrzebowania na tzw. susz, czyli ramki z pustymi plastrami. Pszczoły dostają taką ramkę i mogą od razu ją zapełniać.



    Jest też inna strona pszczelarstwa. Niestety bardzo niszowa, która dotyczy ludzi, którzy chcą prowadzić swoje pasieki w sposób naturalny. Pszczoły w takich pasiekach poddaje się naturalnej selekcji, aby wytworzyły naturalną odporność na dręcza, ale także i inne choroby. Niestety tego typu gospodarka musi uwzględniać potrzeby samych pszczół. Nie można na przykład pozbawiać ich całego pokarmu jaki wytworzyły i zastępować go sztucznymi zamiennikami w postaci syropów na bazie cukru, czy słodu zbożowego. Tego typu zamienniki są tym samym czym dla człowieka jedzenie typu fast food. Można oczywiście twierdzić, że dodało się tam wszelkiego rodzaju witamin, minerałów i mikroelementów, ale wszyscy wiemy, że naturalnego pokarmu, który wytwarzają pszczoły nie da się podrobić. 
    Podobnie jest z samymi ulami. Człowiek chcąc ochronić pszczoły przed chorobami zabija całą mikroflorę żyjącą w gnieździe. Roztocza, grzyby, drożdżaki, owady są wypalane palnikiem gazowym w przypadku uli drewnianych, albo tępione chemicznie w ulach z tworzyw styropianopodobnych. Owszem pośród całej tej mikroflory zdarzają się patogeny, ale zachowanie równowagi biologicznej powoduje, że ich aktywność jest sporadyczna. Z około 170 gatunków roztoczy zamieszkujących razem z pszczołami większość ma pozytywny lub obojętny wpływ na cały złożony system biologiczny jaki panuje w ulu. 
    Tworzenie sterylnego otoczenia w przypadku ludzi prowadzi do alergii, co zostało już dawno udowodnione. W przypadku pszczół do chorób, na które wcześniej nie chorowały w takim stopniu.
 
 

    Chętnym zgłębienia tematu naturalnej hodowli pszczół polecam wpisanie w wyszukiwarkę hasła "wolne pszczoły", albo "pszczelarstwo naturalne". Taki ruch już w Polsce istnieje i w takim kierunku chcę podążać jeśli chodzi o "moje" pszczoły. 

Jest o czym myśleć, wiedząc choćby tylko tak nie wiele...



sobota, 1 sierpnia 2020

Osiem lat na odludziu...

Troszkę czasu minęło... :) Tym, którzy wieszczyli nam los jak z "Historii o domku w Karkonoszach" już dawno daliśmy do zrozumienia, że nikt nas do mieszkania na odludziu nie zniechęci. Po tych kilku latach może odrobinę spadło tempo realizacji pomysłów na nasze miejsce na ziemi, ale wynika to raczej z praktycznego dostosowania się do okoliczności przyrody. Walka z materią wbrew wszystkiemu, może i powoduje przyrost masy mięśniowej, ale nie chodzi tylko o to żeby wykonać jakąś robotę. Chodzi o to by wykonać ją dobrze i jeszcze jak najmniejszym nakładem pracy. Zaoszczędzone siły na pewno się nie zmarnują. Poza tym, jak się mieszka w fajnym miejscu, to raz na jakiś czas pasowałoby się nim zwyczajnie nacieszyć :)

Co się pozmieniało przez ostatnie kilka lat? Stan naszego zwierzyńca wreszcie trochę okrzepł. Przybyły trzy psiny, którym jakiś "dobry" człowiek darował wolność na krańcu naszej wsi. Zostawił szczeniaki w pudle razem z dwiema kotkami. Wszystkie te małe bidy były pokryte setkami pcheł. Kociaki znalazły dom, trzy sunie zostały u nas. Stan na dziś: cztery psy, dwa koty. W skrócie można powiedzieć, że jest wesoło z tą czeredą. Ten wątek z pewnością będzie rozwinięty w stosownym czasie, jak mawia klasyk z Radia Nowy Świat niedzielnym popołudniem ;)
Od jakiegoś czasu stwierdzamy też wyraźny zanik linii horyzontu. Powód jest banalny. Roślinność, która do niedawna była sadzonkami zwyczajnie podrosła i skutecznie osłania nas od niepotrzebnych spojrzeń, jednocześnie zasłaniając z lekka horyzont. 
Przybyło także kilka uli z pszczółkami. Kolejny wątek, który może przybrać rozmiary epopei, albo zniknie tak szybko jak się pojawił. Pszczoły to bardzo wrażliwy temat. Im więcej o nich wiem, tym bardziej wydaje mi się, ze wiem zbyt mało, by nie powiedzieć, że nie wiem nic. Ale o tym może szerzej za jakiś czas.

Przez te kilka ostatnich lat bywało różnie. Już brak wpisów może świadczyć o tym, że nie zawsze było dobrze. Wszystkie złe chwile odebraliśmy jako naukę, a nie porażki. Wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski i żyjemy. Zasada, że co nas nie zabije, to nas wzmocni jest przetestowana w praktyce. Ci, którzy skorzystali na naszej szczerości, dobroci i oddaniu niech idą swoją drogą. Niczego nas nie pozbawili, dali naukę na przyszłość... tyle wystarczy.
Dziś sobota, jak sobota, to robota ;) Do zobaczyska się zatem, smacznej kawy, albo herbaty 
i tymczasem :)
Tośka i Gabcia :)

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Blog- reaktywacja

fot. Kasia Beda, dziękujemy :)



Blog- reaktywacja :) Minęło prawie pięć lat życia w czarnej dziurze i dosłownie i w przenośni. Mamy wiosnę 2020. Epidemia i samoizolacja, wydawać by się mogło, że to teraz wpadliśmy w czarną dziurę. Ja jednak uważam, że właśnie dostaliśmy szansę na opuszczenie tych dziwnych i smutnych ostatnich pięciu lat, i pozostawienie ich daleko za sobą.

Moja zdziczała intuicja podpowiada mi, że dopiero teraz będziemy mogli zmieniać świat na lepszy. Natura aż nadto boleśnie pokazała nam gdzie ma gatunek homo sapiens. Jeśli nie chcemy zalegnąć jako kolejna skamielina w historii tej planety, musimy zmienić swoje podejście do otaczającego nas świata. Wbrew pozorom to jest początek czegoś lepszego. Zaczynamy inne życie, zaczynamy o nim pisać. -Jesteś tam? Zapraszamy :)

środa, 30 grudnia 2015

Królowa Śniegu

Królowa Śniegu- fotorelacja z prób i przedstawienia.

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Próba do przedstawienia. autor Natalia Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa

Przedstawienie fot. P. Hałasa



poniedziałek, 21 grudnia 2015

Grillo-wędzarnia z hydroforu

Fotki są już gdzieś na blogu, ale dla zobrazowania...


Wycieczki na złomowiska, to może nie codzienność, ale na pewno już infekcja. Ludzie potrafią wyrzucać różne rzeczy- od puszek po zabytki. O te ostatnie trudno walczyć, ale czasem ze zwykłych rzeczy powstają niezwykłe wynalazki...

Zalety grillo-wędzarni mobilnej. Podstawową jest możliwość olewania wiatru i zimna... Stacjonarne dobrze działają w lecie, przy stabilnych temperaturach. Te drewniane z paleniskiem zakopanym w ziemi działają przy stałym wietrze. Kiedy się zmieni i zacznie wiać w palenisko, zaczyna się pieczenie. Temperatury w komorze wędzalniczej nie daje się opanować. "Lokomotywę" wystarczy obrócić i wszystko działa jak należy...

Co będzie potrzebne... Przede wszystkim trzy zbiorniki. Zaczynając od dołu, wykorzystałem zbiornik sprężonego powietrza z ciężarówki, potem długie cygaro lpg na grilla i ustawiony pionowo 200l hydrofor jako komorę wędzalniczą. Wszystko zespawane łącznikami z rur fi 80 o grubości ścianki 6mm. Konstrukcja podwozia z rur stalowych o przekroju około 30mm. Koła można zaadoptować z maszyn rolniczych. W moim przypadku wyłącznie to skrętne. Główne zostały zbudowane z obręczy z beczki, za tuleje osi posłużyły rurki, szprychy powstały z prętów zbrojeniowych o średnicy 10mm.
Ze sprzętu, wiadomo- spawarka i kątówka, młotek, kowadło lub kawałek kolejowej szyny, kilka metrów bieżących płaskownika 20x5mm, zawiasy i rura kominowa z daszkiem, choć akurat daszek zrobiłem sam. Do tego ruszt dopasowany do wielości zbiornika użytego na grill. Można dobrać i dociąć lub zrobić we własnym zakresie. Wiadomo najlepszy z nierdzewki, ale ze zwykłej stali też da radę. Całość po zewnętrznej pomalowana farbą żaroodporną. Powłoka wymaga wygrzania w temperaturze minimum 160 stopni. Najszybciej robi się to rozpalając w kolejnych zbiornikach ogień. Dobrze jest przy tym używać drewna liściastego, żeby nie osadziła się smoła z żywicy.

Jeśli ktoś myśli, że do tego wszystkiego jest potrzebny choćby rysunek, to się mocno myli. Ja nawet nie mierzę poszczególnych elementów miarką. Przykładam, zaznaczam, odcinam i spawam. Dobrze jest wyznaczyć tylko grill w poziomie, żeby kiełbaski się nie turlały po ruszcie... Reszta wszystko na oko. O pionie i poziomie na oko już gdzieś pisałem :)

Jak się w tym wędzi?
Bardzo ekonomicznie, jeśli chodzi o zapotrzebowanie na drewno. Mogę sobie pozwolić na wędzenie samym drewnem wiśniowym. Do tego trudno jest przegrzać komorę powyżej 60 stopni. Przy odpowiednim paleniu można wędzić nawet 20 stopniowym dymem. Oczywiście przy niskiej temperaturze zewnętrznej. Nie jest to wędzarnia przemysłowa, ale jak na nasze potrzeby spokojnie wystarcza. Niestety albo raczej stety, z uwagi na szerokie zainteresowanie własnymi wyrobami wędliniarskimi dalszej rodziny i znajomych trzeba będzie zbudować coś większego, ale lokomotywa i tak nie pozostanie bezużyteczna.
Zintegrowane zbiorniki jeszcze nie w pełni pomalowane farbą żaroodporną

Brak jeszcze zamknięcia dekla grilla w środkowym zbiorniku i stelaża pod stolik nad paleniskiem

Tutaj już po malowaniu i wygrzaniu farby. Powłoka jest naprawdę wytrzymała.
P.S. Z uwagi na dość spore zainteresowanie tematem budowy lokomotywy, proszę kierować pytania w komentarzach, postaram się udzielić odpowiedzi w znośnym terminie.

niedziela, 20 grudnia 2015

Wichry

Odludzie bez wiatru, to dość rzadkie zjawisko. Zwykle nawet w spokojne pogodowo dni wiatrowskaz ma co robić. O ile zwykłe wiatry zbytnio nie przeszkadzają, o tyle w przypadku wszelkich orkanów i innych niżowych wichrów robi się już mniej ciekawie. Ostatniej niedzieli dość silny wiatr wyłamał naszego kasztanowca. Drzewo nie wyglądało do tej pory na chore, jednak jak się okazało nie dość silnie było związane z Matką Ziemią. Jeden z korzeni obumarł i to przypieczętowało jego los...







Wiatr ułożył drzewo w jedynym w miarę bezpiecznym kierunku. Czasem odrobina szczęścia w nieszczęściu się przydaje. Jak widać dysponuję teraz sporą ilością materiału do rzeźbienia. Póki co jednak czeka mnie sporo roboty z uprzątnięciem tego klocka.

sobota, 19 grudnia 2015

Odludne patenty

Życie z dala od ludzi wiąże się z samowystarczalnością. Nie da się tego uniknąć. Choćby w minimalnym stopniu trzeba sobie umieć radzić samodzielnie, albo liczyć na czyjąś pomoc. Nie zawsze dobrzy ludzie mają czas, żeby przyturlać się na odludzie. Do tego warunki drogowe jakie akurat panują nie sprzyjają wizytom zwykłymi samochodami. Nasza droga przypomina poligonową, na której częściej można spotkać czołg niż osobówkę. Tonie w błocie i mało który pojazd jest w stanie nie zapaść się w głębokie koleiny.
Ponieważ trwa budowa letniej kuchni potrzebowałem skonstruować wózek do przewozu ponad dwustu kilogramowych belek. Pierwszy wózek zrobiony zaraz po przeprowadzce dostał już wystarczająco w kość. Rowerowe koła nie wytrzymały obciążeń. W jednym udało mi się nawet rozwalić oś, która najzwyczajniej pękła. Cóż było robić... Kupiłem dwa koła do taczki, z kawałków profilu zrobiłem ramkę. Wszystko razem wygląda tak-



Jak widać siedmio metrowa belka położona na wózek robi wrażenie. Ustawiając wózek w odpowiednim miejscu można spokojnie manewrować tym kawałkiem drewna mimo sporej masy jaką trzeba pchać. Przewóz siedmiu belek podobnej długości na odległość 50m zajął mi około godziny. Prawie dwie tony drewna i tylko jeden element napędzający- moje ręce i nogi. Da się :) trzeba tylko pomyśleć.