Czas jest nierozciągliwy. Tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń. Kilku fizyków uparło się, że jest inaczej i pewnie mają rację. Jednak w mojej czasoprzestrzeni sekunda jest zawsze sekundą, godzina także nie przeciąga się ani krztyny ponad 60 minut.
Może dlatego, że czas jest stałą częścią życia, to ja muszę być tą zmienną, czytaj elastyczną.
Dobę można traktować jako umowne 24 godziny, można też dowolnie ją wydłużać o kolejne okresy aktywności, dopóki nie przyjdzie nam walnąć nosem o blat biurka. Moje doby czasem trwają właśnie te ponad trzydzieści godzin. Jakoś trzeba sobie z tym radzić. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że dzisiejszej nocy ktoś zawinął mi jedną godzinę...
Na szczęście system elastycznego wydłużania doby zadziałał wspaniale. Coś co u innych powoduje notoryczne spóźnienia przez pierwszy miesiąc od zmiany czasu na letni, u mnie nie spowodował żadnych efektów ubocznych. No może poza jednym, dzisiejsza kawa o czwartej nad ranem, wczoraj byłaby wypita o trzeciej :)
Wnioski jakie się nasuwają biorąc pod uwagę powyższy wywód są oczywiste.
Trening czyni mistrza, mały auto komplement... ;)
Mogę latać w kosmos, bo dzień i noc są bardzo umownymi porami aktywności.
Spać można w każdej wolnej chwili, pracować również.
Czasem warto odejść od schematów, żeby nie zwariować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz