Podtrzymywanie tradycji jest bardzo ważne. Mamy przecież jakieś korzenie, wyrastaliśmy w takim, a nie innym środowisku. Mój pierwszy dzień wagarowicza, to trzecia klasa podstawówki. Jak na pedagoga nieźle... :) Pamiętam, że całą klasą zerwaliśmy się na wyprawę w celu poszukiwania wiosny. Kilka kilometrów od szkoły były łąki, a na nich w niewielkich kępach rosły wierzby. Bazi było pod dostatkiem, więc wszystkie dziewczyny z klasy wróciły do domów z bukietami. Szarmancja od pieluchy...
Konsekwencji nie będę opisywał, aczkolwiek oberwaliśmy za swoje. Nikt w historii naszej szkoły nie uciekł z lekcji w wieku 9-10 lat.
Dzisiejszy dzień wagarowicza minął nam pracowicie. Uciekliśmy od codzienności by wreszcie popracować przy domu. Pierwszy wolny dzień od dwóch miesięcy, więc było co "świętować". Rezultaty są wymierne, po dwóch latach wreszcie udało nam się poświęcić trochę czasu naszej piwniczce. Stroma skarpa usypanej na niej ziemi została wreszcie zabezpieczona przed osuwaniem. Drewniane palisady choć mało trwałe, pozwolą ukorzenić się kilku gatunkom skalniaków. Te zaś zrobią resztę, skarpa będzie stabilniejsza i nie zarośnie chwastami.
Żona posadziła trochę kwiatów, które nie boją się przymrozków, ja zastrugałem kilkadziesiąt sporych pniaczków na palisadę. Pięciokilogramowy młotek z odpowiednią siłą zamocował wszystkie w ziemi. W sumie robota zrobiła się sama... tylka cholera dlaczego tak trudno jest trafić w odpowiednie klawisze klawiatury...
Mamy wiosnę, skowronki dają koncerty, których można słuchać od świtu do zmierzchu. Pszczoły wyleciały na swój wiosenny oblot. Wyleciał także amerykański AWACS kręcąc nad moją głową kółka. Trudno go nie odróżnić od zwykłych samolotów pasażerskich. Te zazwyczaj nie zawracają tam, skąd przyleciały. Taką wiosnę mamy tego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz