wtorek, 2 grudnia 2014

Dziennik pokładowy 4



Gdy wiozłem do domu dwa małe koty, to zastanawiałem się, co ja najlepszego robię. Nigdy nie lubiłem tych zwierzątek. Kiedy mieszkaliśmy jeszcze w bloku, to koty kojarzyły mi się wyłącznie ze śladami łapek odbitymi na samochodzie i leniuchami, które wygrzewały się na dachu auta. Ogólnie nie darzyliśmy się sympatią. Do tego jeszcze uczulenie, które uaktywniało się u mnie 20 minut po wejściu do pomieszczenia, w którym przebywał kot. Nie musiało go tam oczywiście być, wystarczało tylko to, co pozostawiał – alergeny.
Wszystko się jednak zmienia. Nasze dwa nygusy zaskarbiły sobie nasze uczucie i na zawsze zmieniły podejście do kotów.
Pumeks- czarny łowca, wzrok chmurny, pazury zawsze na wierzchu, gryźć i drapać. Pumeks to kot Husky- ma podobny wyraz pyszczka.
Rycho- szary tygrysek. Spokojnota i przytulas. Pieszczoty i drapanie po brzuszku, to treść jego życia. Do czasu. Z pierwszą upolowaną myszą biegał w zębach półtorej godziny i warczał na wszystkich. Zaskarbił sobie szczególnie względy żony.
Wszędzie ich zawsze pełno. Wszelkie psoty uchodzą im płazem. Pozrzucane z parapetów pelargonie, zabłocone ściany, bo się gramoliły na parapet- nic to. Koty od rana do wieczora zawsze z nami.
Rycho w ostatnim tygodniu wiele się nacierpiał. Już wydawało się, że wróci do zdrowia. Zawiozłem go do weterynarza, bo strasznie osłabł, przestał jeść i pić. Dostał serię zastrzyków, które miały go wzmocnić. Przyjechaliśmy po południu, ale czekał na nas już tylko koszyk z kocykiem. Rycho zasnął i już się nie obudził.
Od dwóch dni jakoś się nie możemy pozbierać, cholernie brak nam Rysia.


Pogoda usilnie przeszkadza mi w dokończeniu remontu dachu. Ja tam wytrzymam temperaturę poniżej 10 stopni, ale farba niskich temperatur nie lubi. Nic to, może jakieś dwa cieplejsze dni przed zimą się jeszcze trafią.
Koty znów są dwa, a w zasadzie dwoje. Od kilku dni mamy na pokładzie półroczną Gabi. Straszny z niej przytulas, ale i niezła rozróba. Dom przewrócony do góry nogami. Żwirek z kuwety wyścielił gres polerowany w naszej łazience, bajzel nie z tej ziemi. No i wszystko po staremu. To znaczy wróciła alergia i Gabi po krótkim okresie aklimatyzacji zamieszkała w szopie.
Już za chwilę kociarstwo przeniesie się do nowej budy zbudowanej wyłącznie dla nich. Płyta OSB ocieplona styropianem. Dach dwuspadowy, balkon, a całość będzie posadowiona na pniaku, wysoko poza zasięgiem psa. Pumeks już próbował pomieszkiwać w trakcie budowy. Jego ciekawość jest niesamowita. Przy okazji sprawdził, czy wszystko jest zaprojektowane z zasadami kociej ergonomii. Jak już budowla zwieńczy się wiechą, to zrobimy fotki.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Walka z materią trwa. Deszczowe i chłodne dni nie sprzyjają malowaniu dachu. Walczę z podbitką. Na razie cała będzie z płyty osb, troszkę tylko ją upiększymy, żeby nie trącała tanią bylejakością. Najważniejsze, by myszki nie migrowały nam na strych, a może kiedyś dorobimy się podbitki ze szlachetniejszego materiału.
Zanim jednak wziąłem się za mocowanie płyt, trzeba było poprowadzić trochę przewodów do podświetlenia, które chcemy mieć dookoła domu. W oprawach halogenowych zamontujemy lampki LED. Z uwagi na to, że jedyne lampy oświetlają naszą drogę (a raczej rozjaśniają nieco mrok), wokół domu jest ciemno. Zamontowane dotychczas projektory halogenowe dawały całkiem sporo światła, ale przy zużyciu prądu rzędu kilkuset wat, nie można było sobie pozwolić na ich ciągłe świecenie. Lampki rozwiążą ten problem. Halogeny pozostaną jako oświetlenie dodatkowe na wypadek gdyby trzeba było zrobić wokół domu dzień w środku nocy ;)
Instalacja oświetleniowa będzie zintegrowana z włącznikiem zmierzchowym. Do tej pory, gdy wracaliśmy do domu po zmierzchu, trzeba było wejść do domu, żeby włączyć halogeny. Ich czujniki ruchy reagowały na zwierzątka, więc pozostawienie włączonego światła nie wchodziło w grę. Pieski mają lepsiejsze oczka i za oświetlanie im terenu nie musimy płacić.



Zadaszenie nad wejściem już jest wykończone, jeszcze tylko trochę kosmetyki i będzie git. Wreszcie wchodzących do domu nie będą straszyły krzywe krokwie i folia wstępnego krycia pod blachą. Zabawy z tą robotą było co nie miara, bo każde pole pomiędzy krokwiami miało inne wymiary i występowały wszystkie kąty poza kątem prostym. Każdy panel trzeba było dopasować przykładając do krokwi. Następnie odrysować linie cięcia i uważać, żeby płyta nie wykorzystała prawa Newtona i spadając nie walnęła mnie w głowę. Szczęśliwie oberwałem tylko raz, ale nie groźnie. Delikatne szczeliny, których trudno było się uchronić przy dopasowywaniu z natury zasłoniłem wąskimi listewkami. Teraz pozostanie to wszystko zabejcować i przemalować lakierem.
W tej części światełka już działają i zapalają się same o zmierzchu. Pozostaje jeszcze najtrudniejsza część podbitki na skosach przy ganku. Z jednej strony idzie łata w krawędzi dachu, do której można przykręcić płytę. Jednak od strony ściany pozostaje 12cm styropianu i pustka do samej części konstrukcyjnej ściany. Tutaj będzie trzeba coś wykombinować. Jak zwykle planowanie zajmie ¾ części całej pracy, ale cóż poradzić.

Dobre anioły pozwoliły mi dokończyć malowanie dachu. Całość pokrycia pomalowana farbą podkładową i nawierzchniówką. Wszystko strasznie długo się ciągnęło z powodu pogody. Mimo, że od samego rana świeciło słońce nie miało już na tyle mocy cieplnej, by na północnej połaci dachu usunąć rosę. Ostatnie krople wyparowywały dopiero po godzinie 13. Dopiero po drugim podejściu udało mi się pomalować całość. Skończyłem wczoraj z zachodzącym słońcem. 


Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz