niedziela, 7 grudnia 2014

Dziennik pokładowy 5

Część piąta Dziennika, w której kilka słów o myszkach, względnym traktowaniu pionu i poziomu oraz o tym, że najlepiej wszystko wychodzi "na oko".


Kilka dni temu minęło nam pół roku od zamieszkania w naszym nowym, starym domu. Zleciało nie wiadomo kiedy. Jakoś przebrnęliśmy przez fazę aklimatyzacji i zmiany dotychczasowego życia o 180 stopni.
Patrząc na dom i jego otoczenie zmieniliśmy sporo, ale jeszcze dużo pracy przed nami. Otoczyły nas zwierzaki i te nasze i dzikie. Te, których chcieliśmy i takie, których trudno się pozbyć ;) Ale do wszystkich przywykliśmy.
Jedyne, czego nam nie brakuje to mieszkania w bloku. Ciasnoty, głośno odtwarzanej muzyki w gatunkach nie do strawienia. Brudnej klatki schodowej, której sprzątanie już obrzydło. Ryczących silników testowanych przez miejscowy kwiat młodzieży w dresach. Interwencji policji i straży pożarnej, pogotowia i oddziałów antyterrorystycznych, które pojawiały się, gdy ktoś rozrabiał, handlował narkotykami, zasłabł lub przysną podczas smażenia kotletów.
To wszystko już na szczęście za nami. Przed nami zima, śnieg i inne okoliczności przyrody, które mogą dać wycisk, ale także niesamowite widoki i cudowne chwile. Staramy się na to wszystko przygotować. –A jak będzie? To pewnie napiszę za następne pół roku… :)

Podczas prac przy podbitce po raz kolejny muszę odpuścić sobie używanie poziomicy do złapania pionu i poziomu poszczególnych płaszczyzn. Stara, dziurawa podbitka z desek jest krzywa. Nowe obróbki blacharskie też nie lepsze... Cóż poradzić i jak wyleźć w takiej sytuacji z podbitką, żeby nie zaczęła wystawać spod dachu, i dodatkowo nie była pokręcona jak śmigło?
Otóż nie pozostaje nam nic innego, jak wszystko robić „na oko”. W innym przypadku zbyt perfekcyjne stosowanie się do zasad geometrii płaszczyzn spowoduje poza ciągłym rzucaniem mięsa w eter ewentualny stan przedzawałowy wykonawcy. Stosujemy tu więc starą zasadę optycznej równowagi i proporcji oraz  maskowania niedociągnięć i krzywizn. W innym przypadku prostując to, co spieprzyli inni rozbierzemy remontowany budynek do poziomu ław fundamentowych, bez żadnych szans na wyprostowanie tych wszystkich spitolonych pionów i poziomów. Dodatkowo na koniec każdy perfekcjonista stwierdzi, że ziemia jest okrągła i patrząc globalnie uzyskanie poziomu na jej powierzchni jest z logicznego punktu widzenia nie możliwe do uzyskania.
Tak więc biorąc pod uwagę wyżej wymienioną krzywiznę ziemi, a także wszelkie inne dane nam krzywizny tworzymy płaszczyzny proste nie przejmując się pionem, ani poziomem, bo tak naprawdę żadnemu obserwatorowi naszych poczynań nie przyjdzie do głowy, że całość została zrobiona „na oko”.
Tematem kątów prostych oraz krawędzi równoległych z wiadomych względów również nie musimy się przejmować. Ziemia jest przecież okrągła, a równoleżniki nie są ani proste, ani równoległe, a tym bardziej nie są prostopadłe do południków. Biorąc pod uwagę powyższe od razu robi mi się lżej na sercu i czuję się całkowicie rozgrzeszony z faktu nie stosowania poziomicy...  ;)

Mam przeczucie poparte wrodzoną kobiecą intuicją, że dni naszych kochanych futrzaczków zwanych przez nas pieszczotliwie chomiczkami kończą się na strychu bezpowrotnie.
Pół dnia poświęciłem na odnalezienie potencjalnych miejsc, którymi myszki przenikają na nasz strych, by później rajcować w środku nocy aż miło (im oczywiście, nie nam). Wszystkie podejrzane otworki do teleportacji zostały zaślepione krzyżackim klejem do płytek. To akurat było pod ręką, a jak ma się zbrylić, to lepiej było go wykorzystać w zbożnym celu.
Coraz mniej chomiczków odwiedza z wiadomym skutkiem zastawione na nie pułapki. Bynajmniej nie z powodu rażącego obniżenia jakości podawanych tam przynęt ;) Do tego te, które jeszcze próbują dać nam do zrozumienia, że radzą sobie świetnie zaczynają tuptać i skrobać w takich miejscach, w których zwykle ich nie było. Może to oznaczać, że wszystkie wejścia zostały zamknięte a i wyjść się nie da. Więc nielegalnych imigrantów nie przybywa. W związku z powyższym wykażemy się daleko posuniętą cierpliwością i poczekamy na ostateczne rozwiązanie problemu. Humanitarnie, żeby nie było. Myszki mają ostatnią szansę na opuszczenie pokładu dobrowolnie. Gdy skończę robić podbitkę będą już mogły tylko popełnić seppuku, bo nie zostanie ani jedna szczelinka nadająca się do komunikacji w drodze na strych i z powrotem. To tyle na temat gryzoni. Mam nadzieję, że już nie zagoszczą na pokładzie, ani w dzienniku.

Tydzień temu siedziałem na dachu z pędzlem i wałkiem w dłoni. Było ciepluchno i miło. Dziś wyglądam przez okno, a tu kilka centymetrów śniegu pokryło białą kołderką podjazd i nasze auta. Można powiedzieć, że mam troszkę szczęścia. Prosiłem o dwa cieplejsze dni na dokończenie dachu i dostałem ;) Przydałby się jeszcze miesiąc ciepła i wolnego na postawienie budynku gospodarczego. Ale cóż, zdaję sobie sprawę, że Wszyscy Święci mają masę roboty z takimi prośbami jak moja i dzielą sprawiedliwie. W tej kwestii będzie trzeba po prostu wykorzystywać sprzyjające warunki doraźnie i budować w cieplejsze dni. Jakby nie patrzeć prace posuwają się zgodnie z planem, tylko troszkę terminy nam się „rozjechały”. Można powiedzieć, że podtrzymujemy tradycję. Autostrady na Euro miały być gotowe wiosną, a wyszło jak wyszło…

Podbitka szczęśliwie skończona. Lampki diodowe dobrze oświetlają teren wokół domu. Mimo tego, że nie montowałem ich blisko siebie. W sumie po obwodzie domu jest dziewięć lamp- więc wersja bardzo minimalistyczna, czytaj niskonakładowa.
Dwa cele główne osiągnięte- teren wokół domu doświetlony, a koszt zakupu i eksploatacji niski. Przy okazji udało się uzyskać dość ciekawy efekt wizualny, choć to kwestia gustu. Nam w każdym razie odpowiada. Po obrośnięciu otoczenia domu za jakiś czas roślinami będzie to wyglądało jeszcze ciekawiej.
Przy podbitce zostanie jeszcze troszkę prac poprawiających estetykę (listewki, malowanie), ale to już może w cieplejsze dni, bliżej wiosny.

W ramach poprawy bezpieczeństwa w domu i zagrodzie biorę się w najbliższym czasie za montaż kamer wokół domu. Okablowanie zostało położone pod podbitką, teraz trzeba już tylko wszystkie elementy spiąć, wyregulować, zaprogramować i skonfigurować... No i będę sobie mógł patrzeć, siedząc w pracy, przy pomocy Interneta czy jakieś „elementy” niepewne i nieproszone nie kręcą się po posesji.
Kamerki przydadzą się jeszcze w walce z oporem gminy w sprawie wywozu śmieci. Od dwóch miesięcy żadna śmieciara nie skalała swych kół naszym szlachetnym błotkiem. Na moje interwencje w tej sprawie usłyszałem, że pan kierownik odnośnej komórki zajmującej się gospodarką odpadami cytuję: „ufa swoim pracownikom i jak oni mówią, że po śmieci byli, to byli” koniec cytatu.
-O rzesz ku@..a wasza w pełny pojemnik mać! Teraz miśki się nie wykręcicie, wszystko będzie zapisane na moim rejestratorze... Poogląda se pan burmistrz.
Później się dziwią, że im mieszkańcy dzikie wysypiska śmieci w lesie robią i piszą ile to oni kasy wydali na ich likwidację. Przepraszam ale mnie poniosło... ;)
W każdym razie oko Wielkiego Brata będzie miało teraz na to wszystko baczenie.




Tak się mi jeszcze przypomniało...

Będzie o zwierzątkach. Jak wiadomo stan osobowy na pokładzie wynosi troje ludziów, dwa koty (mają osobowość więc się liczy) i niestety dwa psy. Piszę niestety, bo była tylko Happy , ale pewnego dnia przypałętało się takie coś dziwnego na krótkich nóżkach, długie z dużymi uszami, o płowej karnacji.
Już miałem nadzieję, że spierniczy przed kamieniami, którymi starałem się nie trafić w tą porażkę natury na czterech łapach, no ale oporne bydle było na moje zapędy wojownicze. Każdego ranka czekało na michę razem z uśmiechniętą Happy, która wreszcie miała możliwość pobawienia się z pobratymcem. Miałem też nadzieję, że na pokładzie się nie pojawi, bo nie ma imienia. Jak powszechnie wiadomo coś, co ma imię staje się członkiem rodziny i trzeba go karmić i wszechstronnie wspierać.
Do tego wszystkiego to jakiś zakamuflowany pies transwestyta, bo zachowywało to się jak suczka, a okazało wręcz przeciwnie. No i został cholera wie po co...  Żre wszystko, co się mu do miski wrzuci. W tej kwestii, to przynajmniej jest jakieś rozwiązanie na nasze problemy z wywozem śmieci... ;)
Z uwagi na wygląd i usposobienie dostał na imię Korniszon. Śpi na wycieraczce, chociaż budę ma Happy przestronną, to dopiero pierwszy śnieg go tam wygnał. Moje usilne próby pogonienia go spowodowały tylko tyle, że zamknął się w sobie i omija mnie w bezpiecznej odległości. Żonę i córkę wita jakby, to one do niego przychodziły w odwiedziny, a nie on u nas był na misce. Mogą go głaskać i drapać za uchem. A ja teraz muszę szukać jakiegoś psiego terapeuty dla ofiary przemocy, żeby nie uciekał przede mną. Poszedłby sobie i byłby spokój, a tak?
Witaj cholera na pokładzie wszystkożerny Korniszonie :P


Korniszon- pierwszy z lewej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz