Część piąta Dziennika, w której kilka słów o myszkach, względnym traktowaniu pionu i poziomu oraz o tym, że najlepiej wszystko wychodzi "na oko".
Kilka dni temu minęło nam pół roku od zamieszkania w naszym nowym, starym domu. Zleciało nie wiadomo kiedy. Jakoś przebrnęliśmy przez fazę aklimatyzacji i zmiany dotychczasowego życia o 180 stopni.
Kilka dni temu minęło nam pół roku od zamieszkania w naszym nowym, starym domu. Zleciało nie wiadomo kiedy. Jakoś przebrnęliśmy przez fazę aklimatyzacji i zmiany dotychczasowego życia o 180 stopni.
Patrząc na
dom i jego otoczenie zmieniliśmy sporo, ale jeszcze dużo pracy przed
nami. Otoczyły nas zwierzaki i te nasze i dzikie. Te, których chcieliśmy
i takie, których trudno się pozbyć ;) Ale do wszystkich przywykliśmy.
Jedyne,
czego nam nie brakuje to mieszkania w bloku. Ciasnoty, głośno
odtwarzanej muzyki w gatunkach nie do strawienia. Brudnej klatki
schodowej, której sprzątanie już obrzydło. Ryczących silników
testowanych przez miejscowy kwiat młodzieży w dresach. Interwencji
policji i straży pożarnej, pogotowia i oddziałów antyterrorystycznych,
które pojawiały się, gdy ktoś rozrabiał, handlował narkotykami, zasłabł
lub przysną podczas smażenia kotletów.
To
wszystko już na szczęście za nami. Przed nami zima, śnieg i inne
okoliczności przyrody, które mogą dać wycisk, ale także niesamowite
widoki i cudowne chwile. Staramy się na to wszystko przygotować. –A jak
będzie? To pewnie napiszę za następne pół roku… :)
Podczas
prac przy podbitce po raz kolejny muszę odpuścić sobie używanie
poziomicy do złapania pionu i poziomu poszczególnych płaszczyzn. Stara,
dziurawa podbitka z desek jest krzywa. Nowe obróbki blacharskie też nie
lepsze... Cóż poradzić i jak wyleźć w takiej sytuacji z podbitką, żeby
nie zaczęła wystawać spod dachu, i dodatkowo nie była pokręcona jak
śmigło?
Otóż nie pozostaje nam
nic innego, jak wszystko robić „na oko”. W innym przypadku zbyt
perfekcyjne stosowanie się do zasad geometrii płaszczyzn spowoduje poza
ciągłym rzucaniem mięsa w eter ewentualny stan przedzawałowy wykonawcy.
Stosujemy tu więc starą zasadę optycznej równowagi i proporcji oraz
maskowania niedociągnięć i krzywizn. W innym przypadku prostując to, co
spieprzyli inni rozbierzemy remontowany budynek do poziomu ław
fundamentowych, bez żadnych szans na wyprostowanie tych wszystkich
spitolonych pionów i poziomów. Dodatkowo na koniec każdy perfekcjonista
stwierdzi, że ziemia jest okrągła i patrząc globalnie uzyskanie poziomu
na jej powierzchni jest z logicznego punktu widzenia nie możliwe do
uzyskania.
Tak więc biorąc pod
uwagę wyżej wymienioną krzywiznę ziemi, a także wszelkie inne dane nam
krzywizny tworzymy płaszczyzny proste nie przejmując się pionem, ani
poziomem, bo tak naprawdę żadnemu obserwatorowi naszych poczynań nie
przyjdzie do głowy, że całość została zrobiona „na oko”.
Tematem
kątów prostych oraz krawędzi równoległych z wiadomych względów również
nie musimy się przejmować. Ziemia jest przecież okrągła, a równoleżniki
nie są ani proste, ani równoległe, a tym bardziej nie są prostopadłe do
południków. Biorąc pod uwagę powyższe od razu robi mi się lżej na sercu i
czuję się całkowicie rozgrzeszony z faktu nie stosowania poziomicy...
;)
Mam
przeczucie poparte wrodzoną kobiecą intuicją, że dni naszych kochanych
futrzaczków zwanych przez nas pieszczotliwie chomiczkami kończą się na
strychu bezpowrotnie.
Pół dnia
poświęciłem na odnalezienie potencjalnych miejsc, którymi myszki
przenikają na nasz strych, by później rajcować w środku nocy aż miło (im
oczywiście, nie nam). Wszystkie podejrzane otworki do teleportacji
zostały zaślepione krzyżackim klejem do płytek. To akurat było pod ręką,
a jak ma się zbrylić, to lepiej było go wykorzystać w zbożnym celu.
Coraz
mniej chomiczków odwiedza z wiadomym skutkiem zastawione na nie
pułapki. Bynajmniej nie z powodu rażącego obniżenia jakości podawanych
tam przynęt ;) Do tego te, które jeszcze próbują dać nam do zrozumienia,
że radzą sobie świetnie zaczynają tuptać i skrobać w takich miejscach, w
których zwykle ich nie było. Może to oznaczać, że wszystkie wejścia
zostały zamknięte a i wyjść się nie da. Więc nielegalnych imigrantów nie
przybywa. W związku z powyższym wykażemy się daleko posuniętą
cierpliwością i poczekamy na ostateczne rozwiązanie problemu.
Humanitarnie, żeby nie było. Myszki mają ostatnią szansę na opuszczenie
pokładu dobrowolnie. Gdy skończę robić podbitkę będą już mogły tylko
popełnić seppuku, bo nie zostanie ani jedna szczelinka nadająca się do
komunikacji w drodze na strych i z powrotem. To tyle na temat gryzoni.
Mam nadzieję, że już nie zagoszczą na pokładzie, ani w dzienniku.
Tydzień
temu siedziałem na dachu z pędzlem i wałkiem w dłoni. Było ciepluchno i
miło. Dziś wyglądam przez okno, a tu kilka centymetrów śniegu pokryło
białą kołderką podjazd i nasze auta. Można powiedzieć, że mam troszkę
szczęścia. Prosiłem o dwa cieplejsze dni na dokończenie dachu i dostałem
;) Przydałby się jeszcze miesiąc ciepła i wolnego na postawienie
budynku gospodarczego. Ale cóż, zdaję sobie sprawę, że Wszyscy Święci
mają masę roboty z takimi prośbami jak moja i dzielą sprawiedliwie. W
tej kwestii będzie trzeba po prostu wykorzystywać sprzyjające warunki
doraźnie i budować w cieplejsze dni. Jakby nie patrzeć prace posuwają
się zgodnie z planem, tylko troszkę terminy nam się „rozjechały”. Można
powiedzieć, że podtrzymujemy tradycję. Autostrady na Euro miały być
gotowe wiosną, a wyszło jak wyszło…
Podbitka
szczęśliwie skończona. Lampki diodowe dobrze oświetlają teren wokół
domu. Mimo tego, że nie montowałem ich blisko siebie. W sumie po
obwodzie domu jest dziewięć lamp- więc wersja bardzo minimalistyczna,
czytaj niskonakładowa.
Dwa
cele główne osiągnięte- teren wokół domu doświetlony, a koszt zakupu i
eksploatacji niski. Przy okazji udało się uzyskać dość ciekawy efekt
wizualny, choć to kwestia gustu. Nam w każdym razie odpowiada. Po
obrośnięciu otoczenia domu za jakiś czas roślinami będzie to wyglądało
jeszcze ciekawiej.
Przy
podbitce zostanie jeszcze troszkę prac poprawiających estetykę
(listewki, malowanie), ale to już może w cieplejsze dni, bliżej wiosny.
W
ramach poprawy bezpieczeństwa w domu i zagrodzie biorę się w
najbliższym czasie za montaż kamer wokół domu. Okablowanie zostało
położone pod podbitką, teraz trzeba już tylko wszystkie elementy spiąć,
wyregulować, zaprogramować i skonfigurować... No i będę sobie mógł
patrzeć, siedząc w pracy, przy pomocy Interneta czy jakieś „elementy”
niepewne i nieproszone nie kręcą się po posesji.
Kamerki
przydadzą się jeszcze w walce z oporem gminy w sprawie wywozu śmieci.
Od dwóch miesięcy żadna śmieciara nie skalała swych kół naszym
szlachetnym błotkiem. Na moje interwencje w tej sprawie usłyszałem, że
pan kierownik odnośnej komórki zajmującej się gospodarką odpadami
cytuję: „ufa swoim pracownikom i jak oni mówią, że po śmieci byli, to
byli” koniec cytatu.
-O rzesz
ku@..a wasza w pełny pojemnik mać! Teraz miśki się nie wykręcicie,
wszystko będzie zapisane na moim rejestratorze... Poogląda se pan
burmistrz.
Później się dziwią,
że im mieszkańcy dzikie wysypiska śmieci w lesie robią i piszą ile to
oni kasy wydali na ich likwidację. Przepraszam ale mnie poniosło... ;)
W każdym razie oko Wielkiego Brata będzie miało teraz na to wszystko baczenie.
Tak się mi jeszcze przypomniało...
Będzie
o zwierzątkach. Jak wiadomo stan osobowy na pokładzie wynosi troje
ludziów, dwa koty (mają osobowość więc się liczy) i niestety dwa psy.
Piszę niestety, bo była tylko Happy , ale pewnego dnia przypałętało się
takie coś dziwnego na krótkich nóżkach, długie z dużymi uszami, o płowej
karnacji.
Już miałem
nadzieję, że spierniczy przed kamieniami, którymi starałem się nie
trafić w tą porażkę natury na czterech łapach, no ale oporne bydle było
na moje zapędy wojownicze. Każdego ranka czekało na michę razem z
uśmiechniętą Happy, która wreszcie miała możliwość pobawienia się z
pobratymcem. Miałem też nadzieję, że na pokładzie się nie pojawi, bo nie
ma imienia. Jak powszechnie wiadomo coś, co ma imię staje się członkiem
rodziny i trzeba go karmić i wszechstronnie wspierać.
Do
tego wszystkiego to jakiś zakamuflowany pies transwestyta, bo
zachowywało to się jak suczka, a okazało wręcz przeciwnie. No i został
cholera wie po co... Żre wszystko, co się mu do miski wrzuci. W tej
kwestii, to przynajmniej jest jakieś rozwiązanie na nasze problemy z
wywozem śmieci... ;)
Z uwagi
na wygląd i usposobienie dostał na imię Korniszon. Śpi na wycieraczce,
chociaż budę ma Happy przestronną, to dopiero pierwszy śnieg go tam
wygnał. Moje usilne próby pogonienia go spowodowały tylko tyle, że
zamknął się w sobie i omija mnie w bezpiecznej odległości. Żonę i córkę
wita jakby, to one do niego przychodziły w odwiedziny, a nie on u nas
był na misce. Mogą go głaskać i drapać za uchem. A ja teraz muszę szukać
jakiegoś psiego terapeuty dla ofiary przemocy, żeby nie uciekał przede
mną. Poszedłby sobie i byłby spokój, a tak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz