Poszczególne części dziennika przez przypadek bardzo ładnie wpasowały się w czas przedświąteczny...
Psy mamy zdrowo pogięte. Happy "pomaga" odśnieżać
i rzuca się na każdą przerzuconą szuflę śniegu. Ma zabawę po pachy.
Korniszon trzęsie z zimna dupskiem i nie bardzo może odnaleźć się w zaśnieżonym otoczeniu. Kombinowałem już na różne sposoby, ale chyba trzeba go będzie złapać i zamknąć w budzie zabijając wejście dechami do wiosny. Co za bałwan...
Korniszon trzęsie z zimna dupskiem i nie bardzo może odnaleźć się w zaśnieżonym otoczeniu. Kombinowałem już na różne sposoby, ale chyba trzeba go będzie złapać i zamknąć w budzie zabijając wejście dechami do wiosny. Co za bałwan...
Ogólnie nasz świat zrobił się bajkowy i jeszcze bardziej pusty. Sąsiada
widziałem jeszcze w tamtym tygodniu... Może się spotkamy znów za tydzień lub
dwa. Nie
mogę usiedzieć w domu i cały czas szukam sobie zajęcia na zewnątrz. Tylko nie
bardzo można coś robić, bo sypie i wieje. Łażę śmieję się sam do siebie, marznę
i wracam do domu. Jest super!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ogórki mi się przejadły, a w szczególności korniszony.
Wiadomo o co chodzi- jeden Korniszon od jakiegoś czasu nielegalnie przebywa na naszym terenie i za nic w świecie nie daje się adoptować, czy choćby łaskawie wyrazić chęć do współpracy. Deportować cholera, też się nie daje...
Próbowałem już smakołyków, głaskania, proszenia i grożenia. Nic nie pomaga. Do budy mimo kilkunastostopniowych mrozów nie pójdzie. Codziennie otwierając drzwi na zewnątrz spycham lumpa z wycieraczki, na której uwziął się zrobić legowisko. Od tego leżakowania ze stopionego śniegu, pod drzwiami zrobiła się ślizgawka. Można by się nawet cieszyć, to znaczy, że trzyma temperaturę, mimo niesprzyjających warunków. Izolacja cieplna na Korniszonie jak widać jest ok. Do pasywnego mu jeszcze sporo brakuje (żre wszystko, co się nadaje do pogryzienia i nie wybrzydza), ale to nie on ponosi koszty swojego utrzymania. Polazłby do budy, to może żarłby mniej...
Wiadomo o co chodzi- jeden Korniszon od jakiegoś czasu nielegalnie przebywa na naszym terenie i za nic w świecie nie daje się adoptować, czy choćby łaskawie wyrazić chęć do współpracy. Deportować cholera, też się nie daje...
Próbowałem już smakołyków, głaskania, proszenia i grożenia. Nic nie pomaga. Do budy mimo kilkunastostopniowych mrozów nie pójdzie. Codziennie otwierając drzwi na zewnątrz spycham lumpa z wycieraczki, na której uwziął się zrobić legowisko. Od tego leżakowania ze stopionego śniegu, pod drzwiami zrobiła się ślizgawka. Można by się nawet cieszyć, to znaczy, że trzyma temperaturę, mimo niesprzyjających warunków. Izolacja cieplna na Korniszonie jak widać jest ok. Do pasywnego mu jeszcze sporo brakuje (żre wszystko, co się nadaje do pogryzienia i nie wybrzydza), ale to nie on ponosi koszty swojego utrzymania. Polazłby do budy, to może żarłby mniej...
Pomysłów już mi brak. Ostatnio próbowałem drania złapać. Niby nóżki ma krótkie,
śniegu sporo, więc myślę- szanse są. Ale gdzie tam. Zapierniczał na tych swoich
krótkich łapkach tak, że o mało gumofilców nie pogubiłem. Śniegu górą w buty
nabrałem i musiałem zmieniać skarpetki. Dobrze, że nasi sąsiedzi mieszkają
daleko, bo fotki na kontakt24 byłyby super. A ten usiadł na piwniczce, żeby
widzieć teren dookoła i nie dać się już więcej podejść. Niby głupi...
Co ciekawe, wydaje się być szczęśliwy, tylko mi jakoś ten wzorzec szczęścia
nie odpowiada...
Z ostatniej chwili.
Na wycieraczkę przeniosła się też zazdrosna o wszystko Happy, drzwi zabarykadowane, z domu wychodzimy przez taras...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dom stoi, buda dla psów też, może za chwilę będzie druga. Koty też mają swoją. Ale czegoś mi jeszcze brakowało... -Nie, nie. Budy dla myszy nie będę budował, aż tak ich losem nie jestem przejęty. Dla mnie mogą naszą wieś omijać skrajem lasu.
Sikorki i inne wróblowate tłuką się wokół domu w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.Po uczcie psów zawsze zostają jakieś drobinki. Rzucanie im pożywienia na ziemię to kuszenie losu. Nasze drapieżniki tylko czekają na taką okazję. Coś pasowało z tym zrobić. Chwila dumania i z resztek ulubionego materiału jakim jest płyta OSB powstała ptasia stołówka. Budyneczek został zamocowany na drzewcu 2m nad ziemią. Koty nie wejdą, ponieważ drzewce z jakiejś łaty jest zbyt wąskie. Dla psów też zbyt wysoko. Pierwszy posiłek już wsypany, teraz trzeba tylko poczekać na skrzydlate głodomorki.
W planach jest jeszcze budowa całego osiedla mieszkalnego dla ptaków. Budki lęgowe muszą być gotowe przed wiosną. Trzeba będzie się zając deweloperką dla sikor i wróbli.
Z ostatniej chwili.
Na wycieraczkę przeniosła się też zazdrosna o wszystko Happy, drzwi zabarykadowane, z domu wychodzimy przez taras...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dom stoi, buda dla psów też, może za chwilę będzie druga. Koty też mają swoją. Ale czegoś mi jeszcze brakowało... -Nie, nie. Budy dla myszy nie będę budował, aż tak ich losem nie jestem przejęty. Dla mnie mogą naszą wieś omijać skrajem lasu.
Sikorki i inne wróblowate tłuką się wokół domu w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.Po uczcie psów zawsze zostają jakieś drobinki. Rzucanie im pożywienia na ziemię to kuszenie losu. Nasze drapieżniki tylko czekają na taką okazję. Coś pasowało z tym zrobić. Chwila dumania i z resztek ulubionego materiału jakim jest płyta OSB powstała ptasia stołówka. Budyneczek został zamocowany na drzewcu 2m nad ziemią. Koty nie wejdą, ponieważ drzewce z jakiejś łaty jest zbyt wąskie. Dla psów też zbyt wysoko. Pierwszy posiłek już wsypany, teraz trzeba tylko poczekać na skrzydlate głodomorki.
W planach jest jeszcze budowa całego osiedla mieszkalnego dla ptaków. Budki lęgowe muszą być gotowe przed wiosną. Trzeba będzie się zając deweloperką dla sikor i wróbli.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od wiosny po okolicznych polnych drożynach jeżdżą tubylcy
furkami zaprzęgniętymi w rachityczne ciągniczki. Jeżdżą przeważnie nocą, kaprawymi
reflektorami ledwo oświetlają drogę przed sobą. Lamp tylnych nie posiadają.
Tablic rejestracyjnych także. Czasem w nocy słychać warkot piły łańcuchowej
niosący się w przesiąkniętym wilgocią powietrzu. Potem tuż przed świtem
rachityczny traktorek siłuje się z obciążoną ponad miarę furką. Końce żerdzi
wystające daleko za krawędź przyczepy drapią podłoże znacząc ślad grubą krechą.
Dwa dni temu na drodze przy wjeździe na naszą posesję zaparkował samochód osobowy. Nic w tym dziwnego być nie może, droga zawiana naniesionym z pola śniegiem. Przejechać trudno. Do naszego domu prowadzą koleiny wydarte w zaspach kołami terenówek. Dalej droga jest już zasypana na amen. Z auta wysiadło sobie dwóch panów i poszli dalej drogą na piechotę. Po kilku godzinach jak gdyby nigdy nic w wrócili niosąc owiązane sznurkiem dwa sporej długości świerki. Zapakowali je do bagażnika i spokojnie odjechali. Czubki świerków wystające daleko za krawędź bagażnika zostawiły na śniegu cienkie ślady.
Wczoraj wracając z pracy już na naszej drożynie minął mnie samochód osobowy. Z bagażnika wystawał czubek sosenki. Kierowca patrzył na moją terenówkę z lekkim strachem w oczach. Może dlatego, że nie miał paragonu na tą sosenkę, albo dlatego, że w pobliżu nie ma plantacji choinek…
Idą święta, postanowiliśmy, że po latach życia w mieście kończymy z tradycją stawiania sztucznej choinki. Zapakowaliśmy się do naszego samochodu i pojechaliśmy 20km do miasta. Tam za 40zł kupiliśmy ładnego świerka z plantacji. Przywiozłem go na dachu auta do domu. Może i jestem frajerem wożącym drewno do lasu, ale przy kradzionej choince święta nie byłyby już tak magiczne. Tak samo jak ciepło z kominka, w którym palę nie kradzionym drewnem.
Tylko niech nikt mi nie mówi, że ktoś, kto jeździ nowoczesnym samochodem, dużo młodszym niż mój nie jest w stanie kupić sobie choinki.
Dwa dni temu na drodze przy wjeździe na naszą posesję zaparkował samochód osobowy. Nic w tym dziwnego być nie może, droga zawiana naniesionym z pola śniegiem. Przejechać trudno. Do naszego domu prowadzą koleiny wydarte w zaspach kołami terenówek. Dalej droga jest już zasypana na amen. Z auta wysiadło sobie dwóch panów i poszli dalej drogą na piechotę. Po kilku godzinach jak gdyby nigdy nic w wrócili niosąc owiązane sznurkiem dwa sporej długości świerki. Zapakowali je do bagażnika i spokojnie odjechali. Czubki świerków wystające daleko za krawędź bagażnika zostawiły na śniegu cienkie ślady.
Wczoraj wracając z pracy już na naszej drożynie minął mnie samochód osobowy. Z bagażnika wystawał czubek sosenki. Kierowca patrzył na moją terenówkę z lekkim strachem w oczach. Może dlatego, że nie miał paragonu na tą sosenkę, albo dlatego, że w pobliżu nie ma plantacji choinek…
Idą święta, postanowiliśmy, że po latach życia w mieście kończymy z tradycją stawiania sztucznej choinki. Zapakowaliśmy się do naszego samochodu i pojechaliśmy 20km do miasta. Tam za 40zł kupiliśmy ładnego świerka z plantacji. Przywiozłem go na dachu auta do domu. Może i jestem frajerem wożącym drewno do lasu, ale przy kradzionej choince święta nie byłyby już tak magiczne. Tak samo jak ciepło z kominka, w którym palę nie kradzionym drewnem.
Tylko niech nikt mi nie mówi, że ktoś, kto jeździ nowoczesnym samochodem, dużo młodszym niż mój nie jest w stanie kupić sobie choinki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz