środa, 15 stycznia 2014

Kilka słów napisanych przed rokiem...

17 stycznia Jan i Antoni poleją sobie kolejkę rumu z okazji imienin.
Ktoś zostanie przygnieciony kolejnym roczkiem cisnącym po karku. Może kilku kombatantów zanuci "Okę" i powspomina jak oswobodzili Warszawę w drodze do Berlina...

Dla nas ten dzień będzie zawsze kojarzył się ze zwrotem na życiowym kursie o 180 stopni. Większość życia spędzona w bloku z lat sześćdziesiątych. W mieszkaniu, którego remont ciągnął się z małymi przerwami na życie od połowy lat 90-tych, pochłaniając każdy luźny grosz. Nie było kiedy pojechać na wakacje, bo albo trzeba było zarabiać na kolejny etap komediodramatu, albo tworzyć kolejny jego akt... Nie dało się jednocześnie wyremontować wszystkiego od podstaw i mieszkać w remontowanym mieszkaniu.

Przyszedł wreszcie ten dzień, który zmienił wszystko. Znaleziona przez żonę oferta sprzedaży domu, w której nie wyświetlały się fotki. Wyobraźnia rozkręcona do granic możliwości, potem wyjazd, żeby zobaczyć dom, którego obraz przegonił nasze wszelkie wcześniejsze wyobrażenia... I pustka dookoła, i droga do nieba, którą teraz podążamy kilkukrotnie w ciągu dnia... Dwa miesiące walki o kredyt. Lęk o to, czy damy radę go spłacić. Radość, że wreszcie będzie można usiąść z kubkiem herbaty przed drzwiami i durzyć się świeżym powietrzem. Cieszyć przestrzenią i ciszą... Podrapać za uchem kota, pogłaskać psa...
Z drugiej strony strach przed tym, co nieznane. Nowym otoczeniem, odległością od cywilizacji. Świadomością tego, że tylko sami możemy sobie z tym wszystkim poradzić... Że wszystko w naszych rękach, tylko naszych rękach...

Czy było warto? Biorąc pod uwagę wszystko, czego doświadczyliśmy do tej pory uważam mieszkanie w bloku za pomyłkę. Oczywiście lepsze było to, niż nie mieć własnego kąta. Bardzo dużo ludzi tylko o tym marzy... Ale mieć własny dom, choćby i z współwłaścicielem w postaci banku daje przynajmniej potencjał niezależności. Coś, co możemy wykorzystać w taki sposób jaki uważamy za najlepszy dla nas...
Czasem najtrudniej jest chwycić ster we własne ręce i podążać tam gdzie chcemy, choćby i pod wiatr...


Mimo upływu czasu to, co napisałem rok temu jest ciągle aktualne...

2 komentarze:

  1. Jakże się cieszę, że napisałeś tego posta. U mnie akurat chwila zwatpienia. Najważniejsze, żeby podążać za marzeniami i nie martwić się na zapas. Naprawdę się cieszę, że się Wam udało i nie żałujecie.

    OdpowiedzUsuń
  2. :)
    Chwile zwątpienia są chlebem powszednim, kiedy w naszym życiu dokonujemy zmian, albo nie godzimy się na życie w utartych schematach. Dużo łatwiej jest przechodzić takie chwile mając wsparcie bliskich osób. Mnie także dopadają czarne myśli i chwile zwątpienia. Uczę się ciągle jak pokonywać siebie i swoje ograniczenia. To jest ciągła praca nad sobą, którą wykonuje się niejako przy okazji ogarniania rzeczywistości.
    Serdecznie dziękuję Ci za kontakt tutaj w tym miejscu. To dodaje sił do dalszej pracy nad blogiem :)

    OdpowiedzUsuń