niedziela, 12 stycznia 2014

Debeściak

Dobrze jest być superbohaterem. Poziom samozadowolenia znacznie przekracza wtedy wszelkie normy, a całe otoczenie dodatkowo utwierdza człeka w przekonaniu o jego własnej niepowtarzalności. Niestety jak pokazują przykłady z życia superbohaterowie najczęściej występują w filmach i na kartach komiksów. Zwyczajnie jest im zbyt trudno odnaleźć się w normalnym świecie. Do tego w szarej codzienności trudno o odpowiednią ilość speców od efektów specjalnych...

Jeśli chodzi o mnie, to do roli superbohatera nigdy nie pretendowałem. Nie zdarzyło mi się także nawet na chwilę zostać zwykłym bohaterem. W chwilach gdy wydaje mi się, że oto właśnie stworzyłem coś naprawdę szczególnego, bardzo szybko okazuje się, że tak naprawdę to najzwyklejsza zwyczajność.
Bycie superbohaterem zobowiązuje, ale że nie dotyczy to akurat mojej osoby mogę sobie spokojnie pozwolić na opisanie kilku chwil słabości...

Wczoraj rano po powrocie z pracy, po uprzednim przycięciu komara zwanym drzemką, postanowiłem zabrać się za przygotowanie drewna do kominka. Jeszcze lekko otumaniony niedawnym snem i kopnięty odpowiednią dawką kofeiny wziąłem się za odpalenie piły łańcuchowej, aby powyższe paliwo przystosować wymiarowo do pożądanej wielkości. Po kilku szarpnięciach sznurkiem rozrusznika doszedłem do jakże oczywistego wniosku, że piła nie bardzo chce współpracować i ma moje starania w dalekim poważaniu.
Rad nie rad, odkręciłem obudowę, wyczyściłem filtr powietrza, wykręciłem świecę- sprawdzając, czy przypadkiem nie zaolejona. Następnie w odwrotnej kolejności zamontowałem wszystkie elementy i dalejże szarpać sznurkiem...
Jak można się domyślić piła utwierdziła się w swoim poprzednim stanowisku całkowitej niechęci do współpracy. Ja jednak nie dawałem za wygraną. Odkręciłem korki od zbiornika paliwa i oleju. Upewniłem się, że płyny występują w obu zbiornikach, po czym dalejże szarpać sznurkiem...
Piła milczała jak zaklęta, co tylko wzbudziło we mnie delikatną frustrację, którą objawiłem kopnięciem przygotowanego do cięcia pniaczka. Mój czyn wcale nie zrobił na pile wrażenia. Postanowiłem więc rozebrać ją profilaktycznie w celu oczyszczenia i zaglądnięcia tu, i ówdzie...

Po kilkudziesięciu minutach na stole leżało kilkanaście różnych części, a ja doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej zepsuło się sprzęgło, które blokuje możliwość ruchu wnętrzności silnika. Już zacząłem zastanawiać się nad ewentualnymi kosztami. Rozpocząłem zakrojone na szeroką skalę poszukiwania instrukcji obsługi w celu rozważenia ewentualnej naprawy piły we własnym zakresie. Jednak po chwili namysłu poddałem się. Ciemno się już robiło, zimno i akurat przyjechał szwagier. Piłę złożyłem do kupy, żadne części na szczęście po tym rozbieraniu nie zostały. Szwagier spytał co robię. Ja mu na to, że piła mi się zepsuła, że pewnie sprzęgło bo łańcuch stoi... Na co on- A hamulec sprawdzałeś? Oczywiście, że nie sprawdzałem, bo przecież kto mógłby po za mną go zablokować... A przecież tego nie zrobiłem. Szwagier wziął piłę, odblokował hamulec i oddał mi piłę. Po dwóch szarpnięciach odpaliła rycząc z zadowolenia...

Straciłem dwie godziny na próbach odpalenia silnika i czyszczeniu całości (taż do serwisu brudnej nie oddam). Stanęło na tym, że wszystkiemu są winne koty, bo akurat wtedy spały w garażu. Tej wersji będę się trzymał...
-Debeściak, cholera jasna...

1 komentarz:

  1. to na pewno koty, patrzyły na wszystko zza winkla i turlały się ze śmiechu,
    ale pamiętaj ten się śmieje kto się śmieje ostatni
    każdemu się zdarza

    OdpowiedzUsuń