Wczoraj naszą lodową krainę na dokładkę zasypało śniegiem, w ilościach w miarę przejezdnych. Lód odłamał pół wiśni w sadzie i chcąc nie chcąc dokończyłem jego dzieła piłą. Wioząc ciężkie, oblodzone gałęzie połamałem wózek. Musiałem jeszcze prowizorycznie go naprawić. Codziennie zbieram połamane gałęzie i wypatruję na prognozach pogody jakiejś odwilży. Niestety na razie nie zanosi się na ocieplenie.
Koza szaleje w warsztacie. Mimo porządnego mrozu udało mi się nakręcić temperaturę o kilka stopni powyżej zera. Do pracy spokojnie wystarcza. Koty trudno teraz wyrzucić na zewnątrz. Nie przeszkadza im ani cięcie metalu, ani jego spawanie.
Do palenia w kozie używam drewna rozbiórkowego. Przeważnie z pozostawioną dużą ilością wszelkiego kalibru gwoździ. Zostały nam tego śmiecia całkiem spore ilości. Do palenia w kominku się nie nadaje, bo szyba obrasta smołą. Poza tym częstotliwość podkładania deszczułek zaczyna przypominać piec z podajnikiem. Jakoś funkcja podajnika nie bardzo mi odpowiada. Zbyt dużo mam innych ciekawych zajęć.
Plusem konstrukcji opartej na zbiorniku LPG jest wielkość kawałków drewna jakie można zapakować do środka. Śmiało mieszczą się szczapy półmetrowej długości
O dziwo spalanie w kozie pozbawionej szybrów i jakiejkolwiek regulacji dopływu powietrza, poza otwartymi drzwiczkami jest całkiem ekonomiczne. Nie muszę zbyt często zaglądać i sprawdzać, czy już przypadkiem nie wygasło. Poprawienie kilku elementów dodatkowo usprawni działanie.
Dziś po powrocie z pracy biorę się za cięcie drewna na następny sezon. Muszę je tylko wykuć z lodu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz