poniedziałek, 17 listopada 2014
Duszenie kota albo moja alergia
Nie, nie będzie to wpis o duszeniu przemiłych futrzaków. Kilka lat temu zorientowałem się w dość nieprzyjemny sposób, że mój organizm nie toleruje kotów, a w zasadzie alergenów, jakie rozsiewają. Kilkanaście minut pobytu w pomieszczeniu, w którym przebywał kot i moje spojówki zaczynały swędzieć tak, że miałem ochotę wydrapać sobie oczy. Układ oddechowy reagował zaś jakby został porażony gazem łzawiącym. Kaszel, kichanie i silne pobudzenie oskrzeli, które jak opętane zaczynały zatapiać mnie ogromnymi ilościami śluzu. Najgorsze w tym wszystkim były noce. Mimo tego, że alergeny nie działały już bezpośrednio na organizm, to w czasie snu doznawałem silnego skurczu oskrzeli, który powodował, że zaczynałem się dusić. Całkowity powrót do normalności następował dopiero po 24 godzinach. Nic dziwnego, że starałem się omijać wszelkie miejsca, gdzie występowały koty. Moje negatywne podejście do futrzastych stworków poza alergią utrwalały stada kotów wałęsające się pod blokiem, w którym mieszkaliśmy. Kociarstwo dokarmiane przez babcie emerytki wykorzystywało parkujące samochody jako wygodne i ciepłe leżaczki. Pal licho, żeby taki kocur wlazł tylko na auto i się położył, to można było jeszcze jakoś ścierpieć. Gorzej, że po jego wizycie od przedniego zderzaka po klapę bagażnika, nie wyłączając przedniej i tylnej szyby zostawały ubłocone ślady łapek. Najgorsze jednak w tym wszystkim było zaznaczanie terenu przez kocury. Było ich przynajmniej kilka, więc każdy chcąc przebić poprzednika i konkurenta do terytorium sikał na koła jak najwyżej się dało. Nie dość, że samochód śmierdział na kilometr, to jeszcze korozja powodowała, że do wymiany koła trzeba było użyć młota, żeby felga odspoiła się od osi. Nie pomagało stosowanie smarów, koci mocz przepalał wszystko...
Awersja do kotów trwała do czasu wyprowadzenia się na wieś. Dwa małe kocurki, jakie dostałem od kolegi z pracy skutecznie przysłużyły się oswojeniu z naszym nowym miejscem życia. A wpis o tym jak polubić koty przyczynił się do poznania kilku fajnych osób z pewnego forum, gdzie zaczęła się moja przygoda z pisaniem bloga.
Po pewnym czasie mój organizm coraz bardziej przyzwyczajał się do obecności alergenów. Po roku, prawie nie odczuwałem żadnych dolegliwości po pobycie w jednym pomieszczeniu z naszymi kotami. Jak się okazało jednak całkiem niedawno nasza mała Kluska spowodowała nawrót alergii.
Domyślam się, że spowodował go inny genotyp alergenu, do jakiego mój organizm nie był przyzwyczajony. Ponieważ kociak z racji swojego wieku nie może jeszcze przebywać poza domem, musieliśmy tak zorganizować nasze otoczenie, żeby wpływ kota na moje życie był jak najmniej bolesny. Niestety nie obyło się bez ataków astmy i wspomagania lekarstwami. Z dnia na dzień sytuacja ulega poprawie i kot dusi mnie coraz mniej :)
Dla osób zainteresowanych ciekawy artykuł o alergenach przenoszonych przez zwierzęta. Z moich obserwacji na własnym organizmie wynika, że od przeprowadzki na wieś coraz mniej reaguję alergicznie na wszystko, co mnie do tej pory uczulało. Dawniej wejście do stodoły pełnej siana było równoznaczne z objawami porażenia gazem bojowym. Teraz sianokosy to kilka kichnięć więcej.
O naturalnym odczulaniu jeszcze pewnie coś napiszę, a teraz idę pogłaskać Kluskę, bo pewnie czuje się samotna :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz