piątek, 28 listopada 2014

Dziennik pokładowy 2

Ciąg dalszy naszej historii na odludziu. Czas, kiedy trzeba było zabrać się do ciężkiej pracy i żeby oswoić rzeczywistość.


Majowe burze...nie

Trudno jest uczcić święto pracy czymś lepszym niż praca. Czerwona kartka w kalendarzu, wolne, słońce praży niemiłosiernie, zapowiadają burze...
Tak się składa, że odnośnie tej burzy, to mamy małe co nieco do zburzenia. Rodzina skrzyknięta, sprzęt czeka i dawny spichlerz cel całej imprezy także. Do zdjęcia eternit falisty i rozbiórka ścian wykonanych z bali w technologii sumikowo-łątkowej. Bale (sumiki) są zamocowane w specjalnych wpustach w słupach (łątki). Sęk w tym, że z tych bali pozostały resztki nie zeżarte jeszcze przez owady i gryzonie. Wszystko trzyma się na zębach drewnojadów i czeka na silniejszy wiatr, by odlecieć w niebyt. Problem będzie, gdy wiatr zawieje w kierunku domu...
Co by było łatwiej budowle rozbiera się w sposób odwrotny niż się je buduje ;) Trzeba zacząć od dachu. A na nim ten cholerny eternit. Substancja piekielna, tylko faceci w bieli, chronieni niczym specjaliści do spraw Obcych maskami, goglami, gumowymi rękawicami mogą dostąpić zaszczytu dotknięcia. Jest tylko jeden dosyć poważny problem, za swoje usługi pobierają wysokie kwoty...

W wyniku przeprowadzonego rozpoznania zaobserwowano, że płyty mocowane są do łat przy pomocy 5 calowych gwoździ, których łepki osłonięte są gumowo plastikowymi tulejkami chroniącymi eternit przed pękaniem. Gwoździe są zardzewiałe, więc każda próba wyrwania skończy się pokruszeniem płyty.
Lekarstwo na zaistniałą sytuację jest jedno- szlifierka kątowa z tarczą do cięcia metalu. Drabina, przedłużacz, kątówka, rękawice, okulary. Odcinam wszystkie łepki gwoździ, podważam delikatnie płytę. Wyskakuje ponad obcięte gwoździe. Teraz delikatnie zsuwam ją po połaci i podaję ekipie, która składa je na wózek. Wszystkie płyty składamy na nowych jeszcze nie użytych. Wszystkiego będzie do utylizacji 85 sztuk, z czego tylko 23 położonych na spichlerzu. Poczekają na fundusze z ochrony środowiska. Nie mam zamiaru dokładać bajońskich sum do reliktów przeszłości.

Po zdjęciu pokrycia i sprawdzeniu stanu konstrukcji dachu wnioski są następujące- aż dziw bierze, jak ta konstrukcja opierała się wszelkim wiatrom. Cztery krokwie o rozstawie ok. 120cm połączone łatami po pięć na połać, żadnych wiatrownic. Krokwie zaczopowane w belkach, bez żadnych zabezpieczeń. Wszystko na wcisk, obciążone wyłącznie ciężarem dachu. Mimo upływu czasu drewno ok. przyda się na nową drewutnię. Wzmacniam krokwie, żeby się nie rozjechały przy pomocy desek na wkręty. Wyjmuję z gniazd w belkach i podaję ekipie. W przerwach podziwiam widoki. Niby trzy metry nad ziemią, a jak dużo widać... Trzeba będzie sobie wymajstrować platformę obserwacyjną, kiedyś...
Zrywamy deski, które przykrywały szpary w stropie na stryszku spichlerza. Po odpoczynku rozwalamy wypełnienie ścian z resztek bali. Robotę utrudniają wszelkiego rodzaju blaszki przybite od środka na łączeniu bali dla „ochrony” przed gryzoniami. Blachy z pokrycia dachu, denka od konserw, kawałki gumy... Szlag by trafił. Ojciec „pozdrawia” tego artystę, co to się nudził...

Dwie ściany rozebrane, drewno posegregowane na ogniska i do budowy drewutni. Konstrukcja zaczyna robić się niestabilna. Do tego gorąco jak cholera i co kilkanaście minut siadamy w cieniu, bo fiknąć idzie ze zmęczenia. Biorę linkę stalową, taśmę holowniczą, szekle. Wsiadam w terenówkę. Pętla przez spojenie słupa z oczepem, lina szeklą do taśmy, taśma szeklą do haka w samochodzie.
-Kryj się gdzie kto może!
Reduktor zapięty, powoli do przodu, lina napięła się, konstrukcja zaczyna trzeszczeć. Wychyla się coraz bardziej, pętla wyrywa słup. Ciężki oczep z przybitą podłogą na stryszku ląduje z hukiem, w kłębach kurzu na ziemi grzebiąc pod sobą resztki ścian.
Zostaje teraz to tylko posprzątać. Kilka godzin mamy „do przodu”.
Niech się święci pierwszy maja ;)

Prawie trzy miesiące...

...  minęło, od przeprowadzki. Można już coś niecoś podsumować mimo niewielkiej ilości czasu jaki możemy poświęcić naszemu miejscu na ziemi.
Rozebrany spichlerz, część materiału przeznaczona do odzysku. Cały eternit jaki otrzymaliśmy w spadku po poprzednim właścicielu jest już zapakowany na paletę i czeka sobie na utylizację. Pewnie poczeka jeszcze długo, bo właśnie Pierwszy po Bogu w gminie, znaczy J.W. Burmistrz  przysłał nam pozdrowienia i ponadto napisał, że nie zakwalifikowaliśmy się do grona Uwolnionych od Eternitu. Jako powód podał ponadto, że niby zbyt skąpą dokumentację przekazaliśmy gminie...
-Może zabrakło jakiegoś załącznika? ;) Nie bardzo rozumiem o co Panu Burmistrzu chodzi. Przecież wszystkie wymagane dokumenty dostarczyłem, inaczej nie przyjęto by wniosku.
No ale niech im tam. Kasy mało, znajomych sporo, a my na zadupiu mieszkamy, wiec nikomu ten eternit nie zaszkodzi. Rozumiem człowieka. W naszej wsi tylko sześć rodzin tworzy przyszłe zaplecze wyborcze. Nie ma strachu...

Walka z kamieniami przynosi rezultaty, coraz mniej białych plam świeci pomiędzy kępami trawki. Teren jest troszkę równiejszy i wysprzątany ze szkieł, śmieci i gwoździ. Przybyło ponad dwadzieścia krzaków leszczyny, dwa orzechy włoskie, grusza, katalpa, dwie metasekwoje, złotoklap, krzaczki bzu, ponad dwadzieścia świerków czerwonych, kilka brzóz i wierzb japońskich, jałowce płożące, sosny, choiny kanadyjskie, tuje w różnych odmianach, kasztanowce, rododendron i azalie, mniejszych roślinek i kwiatków też sporo. Można powiedzieć, że się zagęszcza i wypełnia nasza przestrzeń. Nawet trawę nadążam kosić, choć słychać jak rośnie po ostatnich deszczach.
Ciągle czekamy na sprzedanie mieszkania, co pozwoli ruszyć z pracami wymagającymi pieniążków. Do zimy musi stanąć drewutnia i budynek gospodarczy. Do tego jeszcze garaż i wybrukowanie podjazdu, bo po każdym deszczu toniemy w błocku.
W tym roku odpuściliśmy sobie grządki, bo najzwyczajniej nie ma czasu na przygotowanie jałowej ziemi. Ogarniemy całość i dopiero za rok będą pomidorki i ogórki. Póki co, program Polska w budowie w fazie realizacji. Tylko sołtys z naszą drogą na Euro 2012 nie zdążył...




W tzw. międzyczasie na pokładzie zostały zaokrętowane takie dwa nygusy




Grzeczne jak śpią...
W założeniu mają tworzyć system ochrony przeciw myszowatym. Na razie sieją chaos i spustoszenie powodując przy tym kupę śmiechu.
Nigdy nie myślałem, że będziemy posiadaczami kotów. Zwyczajnie jakoś do siebie nie pałaliśmy miłością. Lecz te dwa nygusy potrafiły nas do siebie przekonać :)
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mam na te cholery uczulenie i najzwyczajniej zaczynam się dusić. Jak tylko podrosną będą musiały wyemigrować na podwórze. No chyba, że to ja przegram kasting i koty zostaną w domciu, a ja będę tworzył system ochrony przeciw myszowatym... ;)
Póki co tłuką mi się po nogach i powodują skurcz oskrzeli.


Trud i znój

Taki czas. Roboty mnóstwo, a do zimy coraz bliżej… Walczymy z ruinkami po oborze. Rozbieramy ściany, a pozyskanym gruzem utwardzamy drogę. Dodatkowo znaleźliśmy wielki skarb…
w postaci pokładów obornika :)
Gó…no i od razu wielki skarb. Ale kupić obornik, to sztuka. Ludzie w okolicy nie trzymają już zwierząt, a jeśli nawet, to produkty przemiany materii zużywają na własne potrzeby.
A u nas będzie tego spora wywrotka i przyda się do użyźnienia ogrodu. Dodatkowo żona wykorzystuje dobrą żyzną ziemię spod obory do przykrycia kolejną warstwą naszego białego szaleństwa- kredy. Każda szufla jest przesiewana przez sito i noszona do ogródka kwiatowego. Robota jak na stanowisku archeologicznym, ale efekty są i to jakie…

Na malowanie czeka dach, tylko pogoda daje czadu aż nadto. Na blasze smażalnia, nie wiem jak tam wysiedzieć i nie poparzyć sobie tyłka. Na oko jakieś 70 stopni.
Nic jakoś trzeba spróbować, bo jak zacznie padać, to też nie będzie dobrze ;)
Masę czyszczenia z rdzy do gołej blachy. Później podkład i farba nawierzchniowa. Kilka dni zejdzie, ale nic nie poradzimy. Dach musi być pomalowany, bo skoroduje do cna.

Jakiś czas temu po kilku kwadransach błądzenia pośród okolicznych pól pojawił się u nas fachowiec od bruku. Chłop się najeździł zanim trafił. Błądzenie przyjezdnych staje się powoli naszą tradycją. Nic nie daje znajomość adresu. Wszyscy na początku mówią, że wiedzą gdzie. Jak dojdzie do przyjazdu, to ostatni odcinek drogi jest pokonywany na sztywnym łączu telefonicznym ;)
Pan w końcu jakoś trafił, choć bez uruchomienia systemu naprowadzania się nie obyło. Wiemy już ile będzie kosztowała robocizna za ułożenie kostki.
Niby tu tarasik, tam podjazd, a wyszło prawie 100 metrów bruku. Będzie nam potrzeba 60 ton piasku, dwie palety cementu, kostka, palisady, krawężniki… Dobrze, że przynajmniej na robotę dostaliśmy upust po znajomości. 26zł za metr ułożonej kostki, to chyba nie za wiele. Są tacy, co chcieli dwa razy tyle. Najwcześniejszy wolny termin to koniec sierpnia. Nic to lepiej sierpień niż grudzień ;)


Ciąg dalszy nastąpi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz